niedziela, 3 marca 2013

Nagłe gnicie słusznych bohaterów



Przez chwilę przyszło mi do głowy, że mainstream polityczny i medialny powinien wprowadzić procedurę natychmiastowego peklowania swoich bohaterów. Tak na wszelki wypadek. I to najlepiej za raz po dokonaniu czynu, skutkującego uzyskaniem statusu bohatera. Na przykład mówi coś doniosłego taka, dajmy na to, pani Holland. Jak tylko skończy, szybko, nim nie daj Bóg dopowie coś, co nie może się spodobać po „jasnej stronie”, wypychamy ją czy tam balsamujemy, by przez lata, ba, dziesięciolecia mogła służyć przykładem kolejnym pokoleniom.
Ostatnie wypadki bohaterów mainstreamu, w osobach panów Niesiołowskiego i Wałęsy to polityczna groteska, źle świadcząca wbrew pozorom przede wszystkim o tych, którzy obu panów zechcieli do wspomnianego statusu wynieść. Pokazująca, jak krótkowzroczne jest adoptowanie kogoś tylko dlatego, że skutecznie umie skopać kogoś, kogo akurat nie lubimy.
Nie wiem czy dotychczasowi wielbiciele Wałęsy i Niesiołowskiego szczerze wierzyli, że wszelkie emanacje ich temperamentu to coś, co można kontrolować. Jeśli wierzyli a nadto mieli zamiar w tej kontroli uczestniczyć, są nie tylko durniami, ale i oczywistymi szubrawcami.
Myślę, że kariera obu panów w tych środowiskach, które oba, jak się wydawało, „polityczne trupy” zechcieli wskrzesić, to absolutny fenomen. Gdybyśmy mieli do czynienia z jakimiś „ludźmi z ulicy”, politycznymi „białymi kartami”, moglibyśmy dziś usprawiedliwiać „reanimatorów” tym, że nie mogli wiedzieć, przewidzieć.
Ale obaj panowie, gdy pierwszy raz odchodzili do politycznej historii, odchodzili z bagażem niechęci tak wielkiej, jakby byli trzecim i czwartym bratem Kaczyńskim. To może zresztą wydawać się chore i dla obu panów smutne, ale cala ich niechęć do Kaczyńskich i związany z nią nagły przypływ sympatii do nich u tych, którzy nie cierpieli ich wcześniej tak prawie, jak obu braci, jest najlepszym wyznacznikiem politycznego formatu i ich i Kaczyńskich. O ile ci ostatni byli i są przeciwnikiem, nienawidzonym, ale docenianym, ci dwaj to takie baciki, chwycone, gdy okazało się, że mogą się nadać.
„Dramat” Niesiołowskiego i Wałęsy sprowadza się do niezrozumienia swego miejsca w polityce. Nikt od nich nie oczekuje opinii o tym, co się w niej dzieje. Nikogo nie obchodzi to, co oni myślą o czymkolwiek lub kimkolwiek innym niż Lech i Jarosław Kaczyńscy.
Sprowadzenie obu panów do roli psów szarpiących nogawki to rzecz smutna. Nawet jeśli nie szanuje się i nie lubi obu panów. Ale smutna z tego powodu, że tak się nie powinno nikogo traktować. Jednak chyba można zakładać, ze jakiś tam swój rozum obaj mają i powinni sami widzieć to, co tak wyraźnie teraz można zobaczyć.
Przy okazji tej uświadomionej dość brutalnie roli obu panów w przestrzeni publicznej wychodzi po raz kolejny trudna nie tylko do zaakceptowania, ale wręcz i do uwierzenia małość i obłuda gwiazd mediów i skończona głupota ich wielbicieli. Zdumienie Lisa i Olejnik to ja nawet i rozumiem, bo niby co mogliby teraz powiedzieć? Jak reagować udając, że „nie wiedzieli”. To trochę mi przypomina opowieści różnych „nawróconych” komuchów, co to wcześniej „nie wiedzieli” i dopiero w 1956 się dowiedzieli. Ta analogia dotyczy nie tylko procesu poznawczego tamtych, kopiowanego teraz przez Olejnik i Lisa. Jeszcze bardziej tych się tych, którzy tamtym wierzyli i teraz nie widzą nic godnego protestu w bezczelnym „paleniu głupa” przez oboje wymienionych. Oczywiście nie będę załamywał rąk nad tymi, którzy nie mają nic przeciwko temu, żeby z nich robić debili. Niech sobie wierzą, że Lis i Olejnik „nie wiedzieli”.
Ale wróćmy do pomysłu z początki. Myślę, że choć absurdalny, byłby jakimś wyjściem wobec gwałtownych upadków „symboli”. Tych symboli, które niczego nie hańbiły plując wcześniej jak plują i dziś, tyle, ze w inna stronę. Szybkość procesu „wykruszania się” autorytetów powinna skłaniać do szukania niekonwencjonalnych rozwiązań. Zatem szanowni państwo, zapeklujcie sobie trochę bohaterów zanim i one nie zaczną wam gwałtownie gnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz