wtorek, 7 czerwca 2011

Jak nam dwa razy wolność kradli (Igorowi Janke w odpowiedzi)

(długie dość)

Nazywam się Adam Wnorowski, od ponad trzech lat publikuję w sieci jako rosemann…

Dziwny początek monologu o wolności, prawda. Ale choć dziwnie to wygląda, nieomal jak wstęp do wyznań na spotkaniu AA, z wolnością ma wiele wspólnego.

A i to skojarzenie z AA również.

Zacząłem jak zacząłem na pamiątkę pierwszego zamachu na naszą wolność w sieci. Wszyscy chyba pamiętają jeszcze okoliczności, w których wielu z nas, honorowo acz bezgranicznie głupio, ujawniało swoje prawdziwe dane. By „oczyścić” sieć. Sieci oczywiście nie oczyściliśmy a sobie jakbyśmy po pół albo i po całym palcu poobcinaliśmy.

Wielu komentatorów, mówiąc o sile netu, zwraca uwagę na publikujących w sieci, których summa, składowa ich często bardzo specjalistycznej wiedzy i sporego doświadczenia jest absolutnie nie do zrównoważenia przez jakiegokolwiek zawodowego publicystę związanego z tradycyjnymi mediami. Takie mogące w każdej chwili eksplodować wunderwaffe. Tyle, że ta masa krytyczna jest obciążona wielkim ryzykiem. Ryzykiem sporych życiowych kłopotów jeśli ujawniłoby się dane sieciowych ekspertów. Bo ich wiedza to przecież poruszanie się w problemach, o których gotowi są pisać.

Tamten zamach, wredny wyjątkowo, był jednak szczytem finezji. Chylę czoła przed spryciarzami, którzy niczym nas nie straszyli, nie wysyłali do nas służb a sprawili, że taki rosemann chociażby jest w swej sieciowej publicystyce w osobliwy sposób niepełnosprawnym. Bo, jako rosemann mógłby ale jako Adam Wnorowski nie pozwoli sobie wypowiadać się na tematy, o których wie najwięcej, w których siedzi i na których bez dwóch zdań się zna. Odwagi mu nie brak ale samobójcą nie jest.

I na tym postawieniu mnie na krawędzi wygrali wtedy ci, co mnie hasłem „Precz chamstwu w sieci” wzięli pod włos.

Czemu zatem nie dam sobie spokoju z tym? Bo to nałóg, poczucie misji, kwestia temperamentu. Bez względu na posiadany czas, rozsądek… Takie sieciowe AA… Choć próbuję, jak wiecie najlepiej.



Drugi raz już nie było tak finezyjnie. Może dlatego, że za tą próbą kradzieży stoją i stali politycy. I ci, co chcą monitorować, i ci, co na ich usługi są panowie w czarnych uniformach, przychodzący o 6 rano z bronią po laptop i ci wreszcie, co latają jak oszalali po sieci i zamykają internetowe fora. Można śmiać się z kogoś, kto chce ganiać po sądach za to, że mu gdzieś tam żonę- żydówkę od żydówek wyzywają. Ale wyobraźmy sobie co by było, gdyby wyprzedził nieco swoje czasy i zrobił to co zrobił wtedy, gdy jeszcze z dumą ocierał z kurzy tabliczkę „Strefa zdekomunizowana”. Wszak fora to matecznik naszej blogosfery.

Oczywiście teraz mogą nam skoczyć ale nie łudźmy się, na pewno nie odgraniczą się od „skoczenia nam”. Taka już ich natura. I, jak widać, nie ma znaczenia czy ta natura ujawnia się wśród uliczek Damaszku, Trypolisu czy Kairu czy też gdzieś w okolicach Krakowskiego Przedmieścia. Tak naprawdę te różnice to tylko kwestia rozmachu, braku wstydu i posiadanych możliwości. Choć i tu trzeba przyznać, że ciemnej strony mocy lekceważyć nie można. Oni mają za sobą… Ot choćby językoznawców, którzy bez mrugnięcia okiem, jakby byli dosłownie z lędźwi Największego Językoznawcy, potrafią uzasadnić, że „dureń” to nie inwektywa żadna a „matoł” to po prostu zamach stanu. Mają sędziów…

A my mamy wyciągnięty środkowy palec. O ile, tak jak ja, nie daliśmy go sobie odrąbać wtedy. W poczuciu honoru. Honor… śmiesznie czasem coś nazywać tym słowem.

Ale coś w tym jest. Z pozoru tu tylko palec a tam panowie w czarnych uniformach, sędziowie, językoznawcy gotowi z naszego „dzień dobry” uczynić groźbę karalną. Ale jednak ten palec musi im uwierać aż do wqrwu samego, jakby tkwił im w oku, sercu czy gdzie tam ich najbardziej uwiera. I stąd tyle na ten palec wymyślić potrafią. I tyle energii ten palec w nich wyzwala.

Pyta pan Igor „Czy internet daje wolność? Czy tylko jej ułudę?” To zależy, panie Igorze. Jest pewnie w nim, w internecie, coś, co zwie się wolność obiektywna. Gdyby było inaczej, nikt by się nie przejmował jakąś zwykła czy nawet niezwykłą protezą. Fantomem imitującym ale nigdy niezdolnym w rzecz samą się zmienić. Kogo by coś takiego uwierało? Kto byłby w stanie zaryzykować koszty i utratę twarzy?

Ale z tą wolnością jest jak ze wszystkim. Trzeba umieć ją znaleźć. Bo możliwe jest i to, że ktoś będzie obok tej prawdziwej bawił, się ułudą wolności. I nie umiem wytłumaczyć kiedy jest tak, a kiedy inaczej. Niektórzy mają chyba jakąś skłonność do tego, by trafiać obok. Ale i im nie można odmawiać takiej subiektywnej wolności w sieci.

Kto oglądał „Rok 1984” według Orwella, pamięta końcówkę, w której bohater odlatuje z takim błogim uśmiechem. Nic, że jest jak jest, że nie tak, jak chciał. Uśmiecha się a jeden z Wielkich Braci tłumaczy innemu, że ten odleciany… jest teraz naprawdę wolny. I to były święte słowa!

I może jest faktycznie tak, jak wieści pan Igor, że jesteśmy wszyscy od dawna zapisani w tysiącach kartotek. Wirtualne kilometry regałów pełnych danych różnych rosemannów. Nie przypadkiem przecież jakaś pani Sylwia z Konga czy tam z Nigerii pisze do mnie czasem, pytając „jaki dzień się czujesz”, sugerując, że ma „2,5 milon dolars” i tłumacząc, że chce „strugać razem”*. Tylko co z tego? Milionów rosemannów, z których każdy jest taką maleńką cegiełką w ścianie, o którą czasem tamci się odbijają gdy tracą hamulce, i nie są w stanie jej ruszyć. A ich problemem nie jest jeden rosemann, którego mogą faktycznie obudzić o 6 rano jak ich najdzie ochota, a właśnie milion takich jak on, któremu to milionowi tamci mogą skoczyć. I mają tego świadomość. I temu tak ich wkurza ta ściana o którą się odbijają. Bo nie są w stanie jej tak raz przewrócić a tak po jednej cegle… Nie zdążą. Mamy niezwykłą zdolność regeneracji. I po to jest to wszystko panie Igorze. Prosta zasada fizyki- akcja, reakcja.

A demokracja… jak wszystko, przy okazji.

Ps. Zapomniałem dodać, panie Igorze, że wolność jest w nas. Albo jej nie ma... Póki szukają jej gdzie indziej, choćby i w necie, jest bezpieczna. Kabel zaś bywa przydatny ale nie jest konieczny.

* autentyk z listu, który nie tak dawno dostałem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz