Któż nie chciałby żyć w kraju
racjonalnym? Chyba tylko jacyś popaprańcy, ekstremalni skejterzy i
bikerzy oraz, być może, ubrane na różowo nie do końca pełnoletnie
panienki anonsujące się na „naszej klasie” i w innych internetowych
miejscach „cze, jestem Monia, jestem zwariowaną nastolatką”. Z tymi
ostatnimi to tylko takie moje założenie bo chyba jak ktoś jest
„zwariowany” to daleko mu do racjonalności.
Ten wstęp to zapowiedź mojego coming
out. Ja też chcę, łaknę wręcz Polski racjonalnej! I myślę, że trudno
byłoby znaleźć kogoś takiego, kto nie chce.
Zatem z pozoru stworzenie tej dychotomii
mieszczącej Polskę racjonalną i radykalną mogłoby się zdawać strzałem w
sam środek, majstersztykiem autorów tego pomysłu. Bo oczywiście w tym
naszym jin-jang, przynajmniej teoretycznie, wiadomo co jest czarne a co
białe.
Komplikacje zaczynają się, kiedy zaczniemy brnąć w szczegóły. Z filozofią często tak bywa.
Myślę, że w tym z pozoru genialnym
koncepcie sztabowców Bronisława Komorowskiego (po wczorajszym
„ekskluzywnym” wywiadzie dla zaprzyjaźnionej stacji upewniam się, że pan
Komorowski jest absolutnie antykoncepcyjny i jego wybór na kolejne lata
uzasadniałaby tylko chęć uczynienia z prezydenckich wyborów działania
na rzecz „świadomego planowania rodziny”) jest jeden błąd. Niby mały ale
w istocie rozwalający go dokumentnie. Sprowadza się on do tego, że
znacznie mniej istotne jest czy chcemy Polski racjonalnej (jak napisałem
chcemy jej chyba wszyscy) tylko która z tych oferowanych taka jest.
I tu zaczyna się kłopot autorów pomysłu by Polaków podzielić na łebskich i oderwanych od rzeczywistości.
Nie mam wątpliwości, że „Polska
racjonalna”, mając w dyskusji z antagonistami dowolność wyboru tematów
postawiłaby na Smoleńsk i na fałszerstwa (czy tam „fałszerstwa”)
wyborcze.
W sprawie Smoleńska jestem radykałem
raczej letnim. Skłonnym przyjąć do wiadomości, że wszystko z tym
Smoleńskiem było w porządku. Tak, to poprzednie zdanie to nie przypadek,
tylko taka karykatura wniosków tych, którzy, inaczej niż ja, są w tej
sprawie „racjonalni”. Przejście do porządku nad racjonalnością działań i
ustaleń w sprawie Smoleńska przeszkadza mi… ich nieracjonalność.
Racjonalne byłoby to wszystko, gdyby w Smoleńsku jednak zaszło coś
podejrzanego. Tylko tak dałoby się uzasadnić całkiem sporą część
działań, które miały miejsce potem. Rozumiałbym je jako chęć ukrycia,
pozacierania czegoś. W innej sytuacji to wszystko wcale nie jest
„arcyboleśnie proste” tylko podejrzane.
Kiedyś, nie ukrywam, dość radykalnie
odniosłem się do oficjalnego podsumowania tego, co miało miejsce po
Smoleńsku. Stwierdziłem, że powiedzieć iż „państwo zdało egzamin” i
dodać do tego te wszystkie ordery i awanse, które dodano, można było
tylko pod tym warunkiem, że dla owego państwa pozytywnym wynikiem tego
„egzaminu” miała być właśnie ta pryzma odłamków z Siewiernego. Po czymś
takim pierwszym racjonalnym działaniem powinien być dłuuuugi sznurek
kolejnych dymisji.
Przejdźmy do drugiej sprawy, bez
wątpienia zdecydowanie bardziej aktualnej. Z kilku powodów bardziej
aktualnej. Punktem wyjścia do dywagacji o niej niech będzie pierwsza w
tej sprawie bitwa „Polski racjonalnej” i „Polski radykalnej”. Pięć minut
(oczywiście wiem, że nie pięć minut ale to brzmi tak obrazowo) po
ogłoszeniu wyników, gdy pojawiły się sugestie, że coś jest z nimi nie
tak, pan Prezydent publicznie zapewnił, że jest wszystko w porządku i a
każde inne twierdzenie to „odmęty szaleństwa”. Powiedział tak na
podstawie zapewnień prezesów najwyższych sądów i trybunałów. Którzy to
prezesi mieli wówczas dokładnie taką samą wiedzę o przebiegu głosowania
jak pan Komorowski zanim go zapewnili.
Dziś, miesiące po tamtym głosowaniu i
niewiele więcej niż miesiąc przed następnym nie zdołaliśmy się jeszcze
wygrzebać z tamtego bałaganu. Natomiast jesteśmy bogatsi o dwie rzeczy. O
raport NIK, nie zostawiający suchej nitki na organizacji tamtych
wyborów i ludziach, którzy za nie odpowiadali oraz informację od tych,
którzy będą organizowali te najbliższe, sugerującą, że czekają nas
kolejne poważne kłopoty. Chodzi oczywiście o system „Źródło”.
Jeśli zebrać to razem, ktoś, kto bardzo
chciałby być „racjonalny” wedle formatu oferowanego przez sztab
Komorowskiego, ma dwie możliwości. Albo wybrać tę opcję, w której ma do
czynienia z czymś na kształt jakiegoś zapomnianego PGR-u, gdzie wszystko
albo ledwie stoi na „słowo honoru” albo się wali a zarządza tym jakiś
mało kumaty „słup”, którego zaletą jest to, że nie preszkadza się tym
bardziej łebskim „ustawiać” „urządzać” i uwłaszczać na tym, co jeszcze
zostało. Słowem „ch**, d*** i kamieni kupa”. Albo pogodzić się z tym, że
jesteśmy jakimś bantustanem, w którym sprawny system wyborczy,
gwarantujący obywatelom uczciwość elekcji, nie jest do niczego
potrzebny.
Za taką „Polskę racjonalną” to ja serdecznie dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz