To, co zdarzyło się 5 lat temu rodziło i rodzi wiele pytań. Im dalej od tragedii, większego znaczenia nabierają te z nich, które pojawiły się nie tamtego dnia, tylko w dniach, miesiącach i latach następnych.

Człowiek powoli zaczyna gubić się w szczegółach, nowych wątkach. Ja na przykład do dziś nie wiem a bardzo bym chciał wiedzieć co stało się podczas zaplanowanego testu Tupolewa TU-154M  z numerem 102. Sprawa tego testu przemknęła zresztą ostatnio, niejako w odpowiedzi na „stenogramy RMF”, w których pojawiła się informacja, że mikrofon z kokpitu nie rejestrował nic, co działo się poza kokpitem. Wówczas ktoś, nie pamiętam kto, zwrócił uwagę, że podczas testowego lotu samolotu z numerem 102 jednak rejestrował. Mnie szczerze mówiąc interesuje bardziej kwestia testu przycisku „uchod”, który, jak informowano w 2010 r. w TU -0 154M numer 101 nie zadziałał i nie mógł zadziałać w warunkach lądowania na Siewiernom.

Ale to taka dygresja związana z tym natłokiem pytań.

Nie będę ukrywał, że dla mnie jednym z ważniejszych pytań, szczególnie gdy pojawiły się informacje, że „jak nie wylądujemy to nas zabije(ją)” i deklaracje, że „tak lądują debeściaki”, było pytanie o to kto i kiedy zagra nagraniem rozmowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Tej tytułowej „ostatniej rozmowy”.

Ja sobie zdaję sprawę, że ten, kto to zrobi (cokolwiek jest na nagraniu), wykona misję samobójczą. W moim przekonaniu każdy tu u nas, kto dysponowałby takim nagraniem byłby oczywistym kandydatem do stawienia się (w zależności od rangi), przed Trybunałem Stanu lub sądem. Jako gość odpowiedzialny za bezprawną inwigilację Prezydenta RP.

Pamiętam zresztą jak przez mgłę próbę „stworzenia klimatu” wokół takiej inwigilacji, gdy pojawiły się informacje, jakoby Lech Kaczyński był rozpracowywany przez nasze służby w związku z „ochroną antyterrorystyczną”. Widać jednak wtedy zabrakło naszym „państwowcom” spod znaku PO odwagi albo bezwzględności by rzecz do końca pociągnąć.

A szkoda. Nie z mojej rzecz jasna perspektywy.  Jest w tym kraju kilku gości, którzy w końcu zaduszą się od tej swojej, manifestowanej od lat, ochoty usłyszenia jak Jarosław namawia albo lepiej jeszcze zmusza Lecha by ten, bez względu na wszystko, lądował.

Gdzieś tam w publicznej przestrzeni krążą sugestie niektórych, że nagranie słyszeli. I, że nie ma tam nic, co mogłoby sprawić radość Giertychowi, Kuczyńskiemu czy Lechowi Wałęsie. Szczególnie temu ostatniemu, co trzyma kciuki za to, że Putin w końcu pęknie i odpali tę „bombę atomową”. W duchu marzy mi się, by odpalił raczej jakąś na temat Wałęsy. Nie wątpię, że takie to ma na pewno. Niskie to chyba z mojej strony ale i sprawiedliwe zarazem.

Skoro nie ma, przynajmniej oficjalnie i przynajmniej na razie treści tej rozmowy, niektórzy radzą sobie jak mogą. Znany ze swego osobliwego obiektywizmu, swej wyjątkowej kultury osobistej i paru innych przymiotów osobistych Tomasz Lis zrobił i upublicznił „rocznicowy” wywiad z postacią szczególną. Czemu szczególną o tym nieco dalej. Chodzi o Michała Kamińskiego, niegdyś bliskiego stronnika braci Kaczyńskich dziś ich największego wroga. W tym wywiadzie pojawia się coś, co bez wahania ośmielę się nazwać „protezą” ostatniej rozmowy.  Jest w niej fragment następujący:

(Michał Kamiński)„…Ale przychodzą mi też do głowy pytania. Na przykład: co by było, gdyby Rosjanie nie pozwolili lądować temu samolotowi?
Newsweek: Co by było?
Michał Kamiński: Czy następnego dnia Jarosław Kaczyński zadzwoniłby i podziękował, że uratowali mu brata, czy ogłosiłby, że to prowokacja. Ale żeby być uczciwym, sam sobie zadałem pytanie: co by było, gdyby Lech Kaczyński do mnie zadzwonił...
Newsweek:  Z pokładu samolotu?
Michał Kamiński: Tak. I powiedziałby: „Michał, oni mi tu mówią, że nie możemy lądować, bo jest mgła”. Uczciwie odpowiem, że powiedziałbym mu: „Leszek, oni ewidentnie coś knują”. Chcę powiedzieć, że ta katastrofa jest w naszych głowach. Jej źródła są w naszych głowach.”

Ktoś mógłby zapytać czemu zwracam uwagę na fragment, który podkreśliłem. Nie wiem jak inni zinterpretują słowa Kamińskiego. Dla mnie jest to oczywista sugestia, jak mogła wyglądać ta „ostatnia rozmowa”. Jeśli „Misiek” uczciwie ( powiedzmy) przyznaje, że on, światowiec, potrafiący się odnaleźć w każdych okolicznościach, od razu tak właśnie pomyślał, to co mógł pomyśleć i przekazać bratu Jarosław Kaczyński?

Jeśli ktoś raczy zerknąć do linkowanego tekstu zobaczy, że nie tylko dla mnie te z pozoru mało istotne przemyślenia Kamińskiego wydały się najistotniejszym fragmentem jego dywagacji. Lead tekstu to ten sam cytowany fragment. Kończący się jednak po słowach „Leszek, oni ewidentnie coś knują”.

Napisałem, że Michał Kamiński jest dla mnie postacią szczególną. Oczywiście nie z uwagi na swój format bo o czymś takim w ogóle nie ma w tym przypadku mowy. Jest ciekawy jako zjawisko. Nie da się zaprzeczyć, że rzeczą pasjonującą jest obserwowanie, jak pokonuje kolejne granice ześwinienia. Przesuwając obszar tego, co jednak okazuje się dla niego możliwe daleko poza wszelkie wyobrażalne bariery niemożliwego. I czyni to z taką łatwością, jakby miał po mistrzowsku opanowany jakiś rodzaj flopa, pozwalający wykonywać mu te niewyobrażalne skoki.

Jestem przekonany, że „miśkowa” próba rekonstrukcji ostatniej rozmowy, taki specyficzny aneks do ostatnich „nowych odczytów”, to nie jest jego ostatnie słowo. Mam oczywiście na myśli ostatnie słowo w walce o rekord świata w absolutnym ześwinieniu.

Ostatniego słowa, odmiennie niż on,  w ogóle nie będę starał się „rekonstruować”. Nie wyobrażam nawet sobie co może mieć na koniec do powiedzenia ktoś taki jak Michał Kamiński.

http://polska.newsweek.pl/wywiad-tomasza-lisa-z-michalem-kaminskim-o-katastrofie-smolenskiej,artykuly,360724,1.html