Pamiętamy jeszcze pewnie, bo i czemu mielibyśmy zapomnieć, te znane nam szczegóły sprawy zwanej „aferą hazardową”. Ci, co bardziej sprawą byli zainteresowani wiedzą, jak niebagatelne znaczenie dla niej, a szczególnie dla „ukręcenia jej łba” miał dość rozbudowany wątek telefoniczny. Telefon jawi się w niej jako swoista „machina piekielna” a poznanie (niepoznanych do dziś niestety) jego tajemnic jest ponoć kluczem do rozwikłania wszystkich tamtych zagadek.
Wspominam tamtą sprawę po lekturze materiału poświęconego sprawie rafinerii Trzebinia i kręcących się wokół niej a i kręcących chyba również w wielu innych znaczeniach polityków. Póki co wiadomo, że polityków obecnej ekipy. O ewentualnej reszcie będzie pod koniec.
Kto interesował się tą sprawą ten wie, że chodziło o uratowanie wspomnianej wyżej rafinerii od smutnej konieczności zapłaty kilkuset milionów zaległej akcyzy. Jak wychodzi, stać się to miało kosztem stanowiska naciskającego na Trzebinię o spłatę zaległości szefa krakowskiego Urzędu Kontroli Skarbowej oraz, co pojawia się w aktach śledztwa, jakiegoś hipotetycznego „miliona w kierunku Warszawy”.
Cała sprawa jest mocno zawikłana i jeśli kto chce poznać jej przeróżne zawiłości polecam (proszę się jednak przemóc, warto!!!!!) materiał ze strony naszej ulubionej stacji telewizyjnej*. Mnie zaintrygował jeden wątek, kojarzący mi się od razu z wspomnianą na początku sprawą panów Rycha, Mira, Zbycha i Grzecha.
Obie sprawy łączy coś, co przeczy rozpowszechnionej choćby i tutaj opinii, że w rządzie obecnym mamy samych nieudaczników którzy nic porządnie zrobić nie potrafią. Nie zgodzę się z tak radykalnie formułowaną opinią. Nie wiem jak tam z innymi sprawami ale jedno umieją panowie z obecnej ekipy bez wątpienia. Wiedzą jakie cuda można zrobić za pomocą telefonu.
W tym przypadku mamy wątek niemal jak z dość marnej ale jednak wciągającej powieści kryminalnej czy szpiegowskiej. Oto do krakowskiego UKS-u jedzie umyślny (nazwijmy go i zapamiętajmy, przyda się, jako Pana D) z podpisaną w Ministerstwie Finansów dymisją szefa krakowskich śledczych skarbowych. Jednak nie wręcza jej bo ma to zrobić ponoć na bezpośrednie, telefoniczne (!) polecenie „pilotującego” sprawę wiceministra (nazwijmy go Panem P). To pierwszy telefon będący bohaterem w tej historii. Następny telefon to telefon najbardziej obecnie chyba wpływowego „krakusa”, rzecznika obecnej ekipy. Nazwijmy go Panem G. Z Panem G skontaktował się tą samą, telefoniczną drogą wiceminister, Pan P, by zaraz skontaktować się, rzecz jasna telefonicznie ze swym kierowcą, który coś tam miał akurat do załatwienia w pobliżu miejsca, w którym był wówczas Pan G. Po tym telefonie wiceminister, Pan P, wykorzystuje kolejny telefon, tym razem radcy prawnego (prawniczki występującej w sprawie jako „doradca społeczny” i, przypadkiem zapewne, znajomej Pana G) z którym wymienia sms-y. Też przydatna umiejętność. Po nich dzwoni do Pana D, który już w tym czasie od kilku minut spija kawkę u szefa UKS-u mającego zaraz położyć głowę. Wiceminister, Pan P, odwołuje egzekucję. Jak zapamiętał to niedoszły skazaniec, wspominający w prokuraturze wizytę Pana D „Mówił, że czeka na telefon. Odebrał kilka telefonów w trakcie, był u mnie w gabinecie krótko 5 , 10, góra 15 minut, Po którymś tam telefonie powiedział mi, że nie ma mi nic do przekazania i sobie poszedł”.
Efekt tych wysokich kompetencji w obsłudze urządzeń telekomunikacyjnych to… odstąpienie przez krakowski UKS od wymierzenia Rafinerii Trzebinia kary owych kilkuset milionów.
Ale to nie koniec naszej telekomunikacyjnej opowieści. Oto jeden z prowadzących śledztwo prokuratorów otrzymał, a jakże, telefonicznie ale anonimowo, informację, że między wspomnianymi „wydarzeniami krakowsko- warszawskimi” a szczęśliwą dla Trzebini decyzją do ocalonego cudownie szefa UKS-u zadzwonić (!) miał nie kto inny tylko Pan D i zaproponował nie podlegającą negocjacjom ofertę, wedle której szef UKS-u miał ocaleć jeśli dobra Trzebini nie zostaną boleśnie uszczuplone. Argumentem, który miał przekonać krakowskiego urzędnika, że nie warto się rzucać była informacja, że w tej sprawie już poszedł „milion w kierunku Warszawy”.
Tu kończy się znany prokuratorom trop telefoniczny. W sprawie zadbano jeszcze, choć nie wiem czy akurat telefonicznie (trzeba pytać w Prokuraturze Generalnej), by prokurator, mający szczerą chęć postawić w stan oskarżenia wiceministra i przycisnąć Pana G, się nie wygłupiał. Sam Pan G przyznał, że nikogo w Trzebini nie zna. To w sumie tak jak i ja…
Wiceminister, Pan P, broni się zaś, wspominając, że „- Wielu polityków zwracało się do resortu by Rafineria Trzebinia nie musiała płacić akcyzy”. Warto byłoby chyba poznać te nazwiska. I, tak dla zaspokojenia najzwyklejszej ciekawości, sprawdzić, czy zwracali się telefonicznie. Można by też pokusić się o taki hipotetyczny szacunek, czy się to rafinerii opłaciło…
Oczywiście nie mam złudzeń że prawda ma szansę kiedykolwiek wyjść na jaw. Mieliśmy wątek telefoniczny w „aferze gruntowej”, mieliśmy w „hazardowej”. Mieliśmy wreszcie kupę śmiechu przy kolejnych plotkach o sms-owych instrukcjach i przy „arabskich” sugestiach dla PAP-u. Jak wiemy nic z tego do dziś nie wynikło. Poza przekonaniem, że mamy w obecnej (a i w poprzedniej) ekipie prawdziwych mistrzów telefonicznej klawiatury.
Dobre może choć to…
*Więcej na: http://www.tvn24.pl/-1,1701835,0,1,milion-w-kierunku-warszawy--bilingi-i-zeznania,wiadomosc.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz