Igor Janke u siebie dopytuje się jak nam widzi się zbliżający 2012*. Nie bez przyczyny się dopytuje bo naczytał się Rybińskiego. I pewnie chce, żeby go po tej czarnej wizji z Sodomą, Gomorą i paliwem po 7 zyla pocieszyć. Tedy pocieszę go. Bo czy ktokolwiek w Polsce zauważy te 7 zyla na litrze? A nawet jeśli to czy się przejmie? Nie takie rzeczy nas nie ruszały. Przeszliśmy ostatnio taka szkołę odporności że nic nas już nie ruszy. Choćby na naszych oczach żywcem darto kocięta i szczenięta to nam nawet powieka nie drgnie. Z nas już nie ludzie z marmuru czy żelaza ale z tytanu i innych technologicznie posuniętych materiałów. Chce pan Igor dowodów? Ano proszę. Jakoś wcale nie za dużo czasu temu zdecydowana większość społeczeństwa uznała, że nasz Premier jest do dupy a jego rząd nawet ekstra do dupy. W związku z powyższym przy najbliższej okazji większość społeczeństw powierzyła Premierowi do dupy i jego ekstra do dupy rządowi niezwykle trudną i odpowiedzialną misję przeprowadzenia naszej Ojczyzny przez wyłaniające się z nagła mielizny i rafy. Jakby oczywistym społeczeństwu się wydawało, że to dzieło powierzyć można było komuś, kto jest… jaki jest. Co tam zatem że za paliwo przyjdzie te 7 zyla płacić. Pewnie nawet nie zapłaczemy. A nie zapłaczemy bo ciekawsze rzeczy przed nami. Fachowo rzecz ujmując mamy nieco inne priorytety.
Dwa ostatnie lata to czas, w którym rzeczywistość niesamowicie zapętliła się nam z historią. I do dziś rozsupłać tego nie jesteśmy w stanie. Taki pan Borowczak bohater zdemaskował na ten przykład podpiętych pod Solidarność gdzieś kole 1989 roku Kaczyńskich za pomocą fotki z września 1980 roku z dwoma Lechami (w tym jednym, którego tam jakoby nie było…) siedzącymi po prawicy i lewicy Kołodzieja. Ale to nic jeszcze. Oto odnalazła się największa (interpretujcie jak się wam podoba) córa tejże Solidarności. Trudno powiedzieć czemu dwadzieścia lat trzeba było czekać aż się znajdzie ale co tam. Zresztą to też jakiś tam symbol znaczący albo nawet parabola naszego narodowego losu bo na tyle rzeczy cięgle jeszcze czekamy i czekamy…
Lech (ten co wtedy był akurat) z kolei podwoił stawkę, zaliczył kumulację i w efekcie okazał się też wodzem rebelii z grudnia 1970. Wodzem tak zmyślnym i sprytnym, że nawet ci, co im wówczas przewodził do dziś nie wiedzieli, że im przewodził. A może i nadal nie wiedzą. Jakoś tak prasa radio i telewizja powściągliwie do tego coming out pana Lecha podeszły. Ale szacuj dla bohatera i jego rozkwitających rejonów szarej i białej substancji odpowiedzialnych za pamięć. W związku z tym czekam ze spokojem na ujawnienie kolejnych historycznych dokonań pana Lecha jako to dowodzenie AK, prowadzenie kontruderzenia znad Wieprza, autorstwo „Kapitału”, sprowadzenie do Polski chrześcijaństwa oraz, co absolutnie nie wykluczone, bycie czwartą osoba boską. Czwartą w kolejności rzecz jasna a nie co do znaczenia.
Późne chodzenie spać, szczególnie to, które bierze się z bezsenności ma wiele minusów. Człowiek się wkurza (przez co jest jeszcze bardziej bezsenny…), rano jest niewyspany i takie tam. Ma natomiast tę zaletę, że się trafia na ciekawe audycje w telewizorze. Czemu ciekawe audycje puszcza się akurat somnambulikom nie mam pojęcia. Jakieś sensowne uzasadnienie pewnie to ma. W końcu zaprzyjaźnione stacje to jednak biznes i poza „Tygodnikiem Powszechnym” prezentów nikomu nie zwykły robić. Nawet lunatykom.
W każdym jednak razie dzięki bezsenności i uprzejmości jednej z zaprzyjaźnionych stacji mogłem ujrzeć przyszłość. Nie, żeby mi wyłożyli kawę na ławę. Wspomniana stacja to przecież medium dla inteligentnych więc pokombinować musiałem. Obejrzałem sobie audycję o pewnej pani co to od dawna dużo mogła a przez to i dużo kosztowała. Rzecz w tym, że role drugoplanowe we wspomnianej audycji odgrywali najwyżsi urzędnicy państwowi z obecnym prezydentem na czele. A ramy czasowe niektórych osiagów owej pani, by jasnym było – w audycji odmalowanej barwą raczej czarną, pokrywają się w znacznej części z rządami obecnej, najlepszej na świecie ekipy czy tam, jak rzekł był pan Radosław, drużyny.
Gdy na to patrzyłem, zastanawiałem się czy:
a) śnię.
b) nastąpiło gwałtowne przyspieszenie wyprzedaży aktywów zaprzyjaźnionej spółki z czym łączyć się może zmiana „linii”
c) jakieś krety pisowskie (wiadomo, to matecznik tego gatunku) podpięły się szczwane pod emisję
d) następuje powolne przesunięcie wajchy
Jako że cierpię tylko na bezsenność a zaprzyjaźnioną spółką kierują przecież sprawdzeni (he he…) towarzysze walterowcy uznałem, że wyłącznie odpowiedź ostatnia może być prawdziwa. Zresztą jak się popatrzy na mierzone kalibrem i autoramentem zapraszanych gości sympatie i preferencje stacji w ostatnim okresie widać, że prace nad „historycznym kompromisem” idą pełną parą. Tylko ten kompromis…
Czy nie jest wam, towarzysze walterowcy, chłopcy i dziewczęta czerskiści i ty księże Boniecki zamilkły tak młodo, że to nie Kuroń ani Geremek będą ta kwoką, która pod swymi skrzydłami zbierze pogubioną dziatwę z Rozbratu, z Nowego Światu i spoza gór i rzek? Że tow. Kwaśniewski z całym stadem komuchów wyblakłych i Frasyniuk milioner ze skromną czeredą demokratów (kropka pe el ) splotą się w uścisku, któremu patronować będą wódczany baron ze skłonnością do skeczów adresowanych do ludności o umysłowości sześciolatków, pabianicki beton partyjny i wrażliwy społecznie, kiepsko opłacany przez państwo właściciel złotego jaguara? Tudzież babochłop z uciętym wackiem, babochłop z wackiem i inne cuda natury.
Tedy nie dziw się panie Igorze, że Naród nie ma czasu roztkliwiać się nad tymi 7 złotymi za liter. Naród ma tyle ważniejszych zajęć, że żadnym tam końcem świata głowy mu zawracać nie warto.
* http://jankepost.salon24.pl/376396,rybinski-wieszczy-katastrofe-a-wy-prognozy-na-2012
środa, 28 grudnia 2011
czwartek, 22 grudnia 2011
Święta czyli co z ludzi wychodzi
Jak wszyscy wiedzą a wierzą niektórzy, okres świąteczny szczególnie służy tym, którzy coś tam mają na wątrobie. Zdarza się ponoć, że ludzkim głosem potrafią i zwierzęta przemówić. tak dla równowagi chyba skoro co niektórym zdarza się, i to w wymiarze wykraczającym zdecydowanie poza czas Bożego Narodzenia przemawiać w języku, który na te potrzebę musi niezawodnie mieć rozdwojony koniec. Jak to u gadów się przyjęło…
Taki pan Stefan na przykład… Ja właściwie nie rozumiem czemu „partii zdrowego rozsądku” brak rozsądku na tyle, by coraz silniejsze objawy chorobowe pana Stefana otoczyć jakąś klauzulą tajności. Cóż to, przynajmniej technicznie, dla niej? A tak nie dość, że pozwala na rażącą niespójność w swym „przekazie miłości” to jeszcze obnosi się z ułomnością swego prominentnego członka miast ja jakoś dyskretnie maskować. Choć może właśnie w tym rzecz. Może chodzi o jakiś program walki z wykluczeniem w rodzaju sławnego „Niech nas zobaczą”. Sowicie wspierany zastrzykiem unijnych pieniędzy i pokazujący, że i dla obłąkanych jest u nas miejsce w przestrzeni publicznej.
Mówi więc ów pan „- Tak jak trupy w Smoleńsku były dobre dla paru ludzi, tak i trupy w Afganistanie przydadzą się im by dobrać się do władzy” a ja się zdumiewam i szczerością pana owego odniesioną do partyjnych kolegów, którzy, a jakże, skorzystali i do władzy dobrali się nim wspomniane trupy wystygnąć zdążyły i brakiem reakcji choćby samych zainteresowanych. Nie tylko tym passusem ale i specyficzną „promocją naszej pokojowej misji, której cel, wedle owego pana jest bardzo oczywisty. „Polskie wojska pozostaną tam, dopóki aż Mułła Omar z całą bandą zadynda na jakiejś latarni”*. Myślę, że po czymś takim możemy czuć się dużo bardziej bezpieczni. Tam i tutaj. Myślę nawet, że wspomniany Mułła, czując respekt przed naszym błyskotliwym wykluczonym i nie chcąc przy tym wyjść przed światem na jakiegoś zacofanego foba, sam znalazł już stosowny sznurek i teraz właśnie rozgląda się za latarnią. A obecna zwłoka w oczekiwanych obwiesinach to wyłącznie efekt tej niekorzystnej okoliczności, iż niełatwo rzeczony obiekt znaleźć w górzystych rejonach Afganistanu.
Cieszmy się więc magią świąt. nawet jeśli jej efektem jest taka niewymuszona szczerość. Cieszmy się póki możemy. Kto wie bowiem co nas czeka. taki pan Sawka an ten przykład, na razie na własne, osobiste potrzeby nie tylko Świętami się znudził ale i się im przeciwstawił. Zdecydowanie. Uznając przy okazji, że to jego bohaterstwo, polegające na nieuleganiu terrorowi obdarowywania innych prezentami, lepienia pierogów i wszystkich innych uciążliwości zasługuje na obwieszczenie Urbi et Orbi za pośrednictwem naczelnego organu wszystkich światłych, modnych i świadomych**. Jak na razie możemy tylko doniosłość jego kroku kontemplować. Ja jednak jestem przekonany, że nie przypadkiem świat o znudzeniu, zmęczeniu i poczuciu osaczenia pana Sawki musiał się dowiedzieć. Czuję w kościach, że wspomniane bohaterstwo, z którego na tę chwilę korzysta wyłącznie wspomniany i jego najbliższa rodzina ktoś może zechcieć litościwie rozciągnąć i na resztę społeczeństwa. Prawdą oczywistą jest, że to przecież takie męczące i nudne latać po mieście czy przysiółku z iglastym wiechciem, przeciekać się w sklepowym tłoku po nikomu niepotrzebne prezenty albo utknąć w niewoli kuchennych obowiązków będąc sterroryzowanym przez uszka, pierogi i postną kapustę. Jak nie przymierzając jaka kuchta dziewiętnastowieczna poddana uciskowi klas posiadających. Nie zdziwię się więc, jeśli zaraz pojawi się w „przestrzeni publicznej” jakiś Front Wyzwolenia od Świat. Który nie tylko uwolni „kuchty” całego świata ale i zadba, by żaden wstecznik, dajmy na to przez ścianę, nie zakłócił panu Sawce przyjemności zrywania z tradycją. Choćby przez rodzinne śpiewy kolędowe albo zbyt głośno składane życzenia.
Takie skojarzenie mi się nasunęło, gdy czytałem wynurzenia pana „wyzwolonego z niewoli Świąt” Sawki. Niegdyś, w jeszcze bardziej niż wspomniany wyżej organ postępowym piśmie „lewicowej inteligencji” co się „Bez dogmatu” nazywa, jeden pan „lewicowy inteligent” opisał swe wrażenia na temat jednej z pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Ściślej zaś mówiąc opisał jak to nie mogąc znieść tego wszystkiego trudnego dla niego do zniesienia, co pielgrzymka miała ze sobą przynieść, uciekł na jej czas do Paryża. Ale, jak napisał, „papież za nim i tam dotarł”.
Przekonanie, że Jan Paweł II chciał tracić czas na ściganie choćby i najinteligentniejszego z naszych „lewicowych intelektualistów” oraz przeznaczanie szpalt gazety na osobistą radość pana Sawki z faktu, że coraz więcej ludzi ma gdzieś świąteczne tradycje ( bo że pan Sawka ma gdzieś to oczywiście jego sprawa) to wedle mnie ten sam wymiar pychy. Równie nieuzasadnionej.
* http://www.polskatimes.pl/artykul/485879,tak-jak-trupy-w-smolensku-tak-i-te-przydadza-sie-niektorym,id,t.html
** http://wyborcza.pl/1,75248,10856958,Osobiscie_zrywam_ze_swiateczna_tradycja.h
Taki pan Stefan na przykład… Ja właściwie nie rozumiem czemu „partii zdrowego rozsądku” brak rozsądku na tyle, by coraz silniejsze objawy chorobowe pana Stefana otoczyć jakąś klauzulą tajności. Cóż to, przynajmniej technicznie, dla niej? A tak nie dość, że pozwala na rażącą niespójność w swym „przekazie miłości” to jeszcze obnosi się z ułomnością swego prominentnego członka miast ja jakoś dyskretnie maskować. Choć może właśnie w tym rzecz. Może chodzi o jakiś program walki z wykluczeniem w rodzaju sławnego „Niech nas zobaczą”. Sowicie wspierany zastrzykiem unijnych pieniędzy i pokazujący, że i dla obłąkanych jest u nas miejsce w przestrzeni publicznej.
Mówi więc ów pan „- Tak jak trupy w Smoleńsku były dobre dla paru ludzi, tak i trupy w Afganistanie przydadzą się im by dobrać się do władzy” a ja się zdumiewam i szczerością pana owego odniesioną do partyjnych kolegów, którzy, a jakże, skorzystali i do władzy dobrali się nim wspomniane trupy wystygnąć zdążyły i brakiem reakcji choćby samych zainteresowanych. Nie tylko tym passusem ale i specyficzną „promocją naszej pokojowej misji, której cel, wedle owego pana jest bardzo oczywisty. „Polskie wojska pozostaną tam, dopóki aż Mułła Omar z całą bandą zadynda na jakiejś latarni”*. Myślę, że po czymś takim możemy czuć się dużo bardziej bezpieczni. Tam i tutaj. Myślę nawet, że wspomniany Mułła, czując respekt przed naszym błyskotliwym wykluczonym i nie chcąc przy tym wyjść przed światem na jakiegoś zacofanego foba, sam znalazł już stosowny sznurek i teraz właśnie rozgląda się za latarnią. A obecna zwłoka w oczekiwanych obwiesinach to wyłącznie efekt tej niekorzystnej okoliczności, iż niełatwo rzeczony obiekt znaleźć w górzystych rejonach Afganistanu.
Cieszmy się więc magią świąt. nawet jeśli jej efektem jest taka niewymuszona szczerość. Cieszmy się póki możemy. Kto wie bowiem co nas czeka. taki pan Sawka an ten przykład, na razie na własne, osobiste potrzeby nie tylko Świętami się znudził ale i się im przeciwstawił. Zdecydowanie. Uznając przy okazji, że to jego bohaterstwo, polegające na nieuleganiu terrorowi obdarowywania innych prezentami, lepienia pierogów i wszystkich innych uciążliwości zasługuje na obwieszczenie Urbi et Orbi za pośrednictwem naczelnego organu wszystkich światłych, modnych i świadomych**. Jak na razie możemy tylko doniosłość jego kroku kontemplować. Ja jednak jestem przekonany, że nie przypadkiem świat o znudzeniu, zmęczeniu i poczuciu osaczenia pana Sawki musiał się dowiedzieć. Czuję w kościach, że wspomniane bohaterstwo, z którego na tę chwilę korzysta wyłącznie wspomniany i jego najbliższa rodzina ktoś może zechcieć litościwie rozciągnąć i na resztę społeczeństwa. Prawdą oczywistą jest, że to przecież takie męczące i nudne latać po mieście czy przysiółku z iglastym wiechciem, przeciekać się w sklepowym tłoku po nikomu niepotrzebne prezenty albo utknąć w niewoli kuchennych obowiązków będąc sterroryzowanym przez uszka, pierogi i postną kapustę. Jak nie przymierzając jaka kuchta dziewiętnastowieczna poddana uciskowi klas posiadających. Nie zdziwię się więc, jeśli zaraz pojawi się w „przestrzeni publicznej” jakiś Front Wyzwolenia od Świat. Który nie tylko uwolni „kuchty” całego świata ale i zadba, by żaden wstecznik, dajmy na to przez ścianę, nie zakłócił panu Sawce przyjemności zrywania z tradycją. Choćby przez rodzinne śpiewy kolędowe albo zbyt głośno składane życzenia.
Takie skojarzenie mi się nasunęło, gdy czytałem wynurzenia pana „wyzwolonego z niewoli Świąt” Sawki. Niegdyś, w jeszcze bardziej niż wspomniany wyżej organ postępowym piśmie „lewicowej inteligencji” co się „Bez dogmatu” nazywa, jeden pan „lewicowy inteligent” opisał swe wrażenia na temat jednej z pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Ściślej zaś mówiąc opisał jak to nie mogąc znieść tego wszystkiego trudnego dla niego do zniesienia, co pielgrzymka miała ze sobą przynieść, uciekł na jej czas do Paryża. Ale, jak napisał, „papież za nim i tam dotarł”.
Przekonanie, że Jan Paweł II chciał tracić czas na ściganie choćby i najinteligentniejszego z naszych „lewicowych intelektualistów” oraz przeznaczanie szpalt gazety na osobistą radość pana Sawki z faktu, że coraz więcej ludzi ma gdzieś świąteczne tradycje ( bo że pan Sawka ma gdzieś to oczywiście jego sprawa) to wedle mnie ten sam wymiar pychy. Równie nieuzasadnionej.
* http://www.polskatimes.pl/artykul/485879,tak-jak-trupy-w-smolensku-tak-i-te-przydadza-sie-niektorym,id,t.html
** http://wyborcza.pl/1,75248,10856958,Osobiscie_zrywam_ze_swiateczna_tradycja.h
Etykiety:
Święta
wtorek, 20 grudnia 2011
Tańczący z Temidą (o prokuratorach wszelakich)
Prokuratorzy, te nasze najważniejsze ostoje praworządności… Tu taka uwaga istotna dla ewentualnie wzburzonych poprzedzającym stwierdzeniem. Zgadam się, że ostoją sprawiedliwości są sądy ale za praworządność odpowiadają jednak prokuratorzy. Sprawiedliwość, praworządność… Nie, nie jest to jedno i to samo. I nawet nie chodzi o nazwę. Widać to znakomicie w praktyce.
tak więc wróćmy do początku. Prokuratorzy, te nasze najważniejsze ostoje praworządności, nie przestają mnie zadziwiać. Wręcz przeciwnie. Zadziwiają i zadziwiają. Niby wszyscy kończyli uniwersytecki kurs prawa oparty na tym samym szkielecie, niby wszyscy bazują na tych samych kodeksach. Ale gdy przychodzi co do czego to jeden prokurator takiemu swemu koledze Pasionkowi postawi jakże konkretne zarzuty, inny, w dodatku generalny, odrzuci jego zażalenie a trzeci znowu uzna, że zarzuty się nie potwierdzają. I zgadnij tu człowieku który z nich najintensywniej sypiał na wykładach, który ma nieaktualna zawartość biblioteczki a który zapomniał na czym polega sprawiedliwość i czym się różni od praworządności.
Przypadek prokuratora Pasionka to zresztą wcale nie najjaskrawszy przykład działań prokuratury budzących niemałe wątpliwości co do tego, co jest ich istotą. Czy sprawiedliwość czy też praworządność. A może coś jeszcze innego?
Słuchając o zarzutach stawianych publicznie Macierewiczowi trudno nie sięgać pamięcią do roku 1992 i do wypowiedzi pana Ciemniewskiego, który, jak już nieco pohisteryzował, wziął na siebie rolę inkwizytora pleniącego w III Rzeczpospolitej herezję lustracji. On to bodaj wówczas równocześnie oskarżył Macierewicza o upublicznienie absolutnych i nieprawdziwych bzdur i zapowiedział ściganie go za… zdradę tajemnicy państwowej. Bzdury i nieprawdy jako tajemnica państwowa już wtedy skojarzyły mi się ze Szwejkowską wizją dostojnych CK Austro-Wegier, w których najpilniej strzeżoną państwową tajemnicą był postępujący idiotyzm gen. Potiorka. Dziś jest niewiele lepiej. Tym razem Macierewicza ciągać będą za „poświadczenie nieprawdy” i „ujawnienie tajemnicy”. Niewiele, ale lepiej jednak. Jak sadze nieco nasza praworządność zdystansuje się od haszkowskiej atmosfery i spróbuje oddzielić od siebie „nieprawdę” oraz „tajemnicę”. Jak się domyślam „nieprawdą” będzie to wszystko, co obecna ekipa zdążyła pochować powrotem do szuflad ochoczo przepraszając i sowicie gratyfikując tych, których to dotyczyło. „tajemnicą” zaś będzie to, nad czym mleko już się rozlało. Choćby w postaci wyroków oddalających pozwy przeciwko Macierewiczowi. Tak więc załatwi się go od razu z mańki i z buta.
Na kanwie „zdradzania” przez Macierewicza „tajemnic” i „poświadczania nieprawd” pojawiło się wiele głosów, ze ów zniszczył nasz wywiad „ujawniając agentów”. Ja w związku z powyższym mam takie pytanie cóż nasz wywiad miał z tych agentów ulokowanych choćby w „zaprzyjaźnionych mediach”. Na jaki cehauj oni byli temu wywiadowi i temu państwu, na rzecz którego wywiad ich tam jakoby trzymał. Czyżby te „zaprzyjaźnione media” stanowiły jakieś zagrożenie dla bytu naszej państwowości.? A może chociaż dla praworządności?. Jeśli tak to ja się pytam gdzie byli prokuratorzy?
Co zaś się tyczy Macierewicza… I oskarżenia. Nie o to, to o cokolwiek!
The Queen of Hearts, she made some tarts,
All on a summer day:
The Knave of Hearts, he stole those tarts,
And took them quite away!*
Dobre jak wszystko inne. Jak, nie przymierzając, „zdrada tajemnicy” i „poświadczenie nieprawdy”.
Sprawiedliwość musi cierpieć patrząc jak praworządność harcuje.
• L Carroll, Alice's Adventures in Wonderland
tak więc wróćmy do początku. Prokuratorzy, te nasze najważniejsze ostoje praworządności, nie przestają mnie zadziwiać. Wręcz przeciwnie. Zadziwiają i zadziwiają. Niby wszyscy kończyli uniwersytecki kurs prawa oparty na tym samym szkielecie, niby wszyscy bazują na tych samych kodeksach. Ale gdy przychodzi co do czego to jeden prokurator takiemu swemu koledze Pasionkowi postawi jakże konkretne zarzuty, inny, w dodatku generalny, odrzuci jego zażalenie a trzeci znowu uzna, że zarzuty się nie potwierdzają. I zgadnij tu człowieku który z nich najintensywniej sypiał na wykładach, który ma nieaktualna zawartość biblioteczki a który zapomniał na czym polega sprawiedliwość i czym się różni od praworządności.
Przypadek prokuratora Pasionka to zresztą wcale nie najjaskrawszy przykład działań prokuratury budzących niemałe wątpliwości co do tego, co jest ich istotą. Czy sprawiedliwość czy też praworządność. A może coś jeszcze innego?
Słuchając o zarzutach stawianych publicznie Macierewiczowi trudno nie sięgać pamięcią do roku 1992 i do wypowiedzi pana Ciemniewskiego, który, jak już nieco pohisteryzował, wziął na siebie rolę inkwizytora pleniącego w III Rzeczpospolitej herezję lustracji. On to bodaj wówczas równocześnie oskarżył Macierewicza o upublicznienie absolutnych i nieprawdziwych bzdur i zapowiedział ściganie go za… zdradę tajemnicy państwowej. Bzdury i nieprawdy jako tajemnica państwowa już wtedy skojarzyły mi się ze Szwejkowską wizją dostojnych CK Austro-Wegier, w których najpilniej strzeżoną państwową tajemnicą był postępujący idiotyzm gen. Potiorka. Dziś jest niewiele lepiej. Tym razem Macierewicza ciągać będą za „poświadczenie nieprawdy” i „ujawnienie tajemnicy”. Niewiele, ale lepiej jednak. Jak sadze nieco nasza praworządność zdystansuje się od haszkowskiej atmosfery i spróbuje oddzielić od siebie „nieprawdę” oraz „tajemnicę”. Jak się domyślam „nieprawdą” będzie to wszystko, co obecna ekipa zdążyła pochować powrotem do szuflad ochoczo przepraszając i sowicie gratyfikując tych, których to dotyczyło. „tajemnicą” zaś będzie to, nad czym mleko już się rozlało. Choćby w postaci wyroków oddalających pozwy przeciwko Macierewiczowi. Tak więc załatwi się go od razu z mańki i z buta.
Na kanwie „zdradzania” przez Macierewicza „tajemnic” i „poświadczania nieprawd” pojawiło się wiele głosów, ze ów zniszczył nasz wywiad „ujawniając agentów”. Ja w związku z powyższym mam takie pytanie cóż nasz wywiad miał z tych agentów ulokowanych choćby w „zaprzyjaźnionych mediach”. Na jaki cehauj oni byli temu wywiadowi i temu państwu, na rzecz którego wywiad ich tam jakoby trzymał. Czyżby te „zaprzyjaźnione media” stanowiły jakieś zagrożenie dla bytu naszej państwowości.? A może chociaż dla praworządności?. Jeśli tak to ja się pytam gdzie byli prokuratorzy?
Co zaś się tyczy Macierewicza… I oskarżenia. Nie o to, to o cokolwiek!
The Queen of Hearts, she made some tarts,
All on a summer day:
The Knave of Hearts, he stole those tarts,
And took them quite away!*
Dobre jak wszystko inne. Jak, nie przymierzając, „zdrada tajemnicy” i „poświadczenie nieprawdy”.
Sprawiedliwość musi cierpieć patrząc jak praworządność harcuje.
• L Carroll, Alice's Adventures in Wonderland
piątek, 16 grudnia 2011
Posłowie – znowu u siebie (?) (idą pancry na „Wujek”)
We wszystkich dyskusjach o „stanie” najbardziej irytujące są momenty, w których odwieczni albo świeżo objawieni apologeci naszego „bohatera narodowego”, co to by strzelał i strzelał…, argumentują „ja nie wiem co by było jakby nie wprowadził ale…” Irytujące bo żaden z tych, co się muszą albo chcą wdawać w takie potyczki, nie potrafi jakoś zamknąć sprawy krótkim i konkretnym „to może najpierw się pan/pani dowie i dopiero wtedy poruszy ten wątek. Teraz proponuję o tym, co wiemy…”
Właśnie o to chodzi. O to, co wiemy.
Dlatego właśnie takie znaczenie ma tekst lestata. Poza oczywistą i nie dającą się zmierzyć wagą bólu jego i jego bliskich jest takim małym kamyczkiem wrzuconym w tę machinę kłamstw i bezczelności. Bo zmusiłby, gdyby miał jeszcze większą szansę przebicia się do powszechnej opinii, ludzi pokroju choćby Lityńskiego, perorującego dziś z pozycji gościa upadłego bezpiecznie nawet nie na cztery ale na sześć łap o "patriotyzmie" bandziora, do obrony tezy, że gdyby nie ten kamień u szyi i portowy kanał, to by weszli. Że gdyby na Jezuickiej nie zatłuczono nastolatka ale nadal by on chodził po ziemi, weszli by. Gdyby nie kazano zatrzeć śladów, weszliby. Że trzeba było bić, zastraszać, że konieczni byli „nieznani sprawcy”, bo inaczej by weszliby.
Gdyby sprawę zamknąć tylko nocą 13 grudnia tamtego roku, pewnie można by deliberować czy owa pokraczna konstrukcja znana pod nazwą „mniejszego zła” faktycznie nie była uzasadniona. Oddać się weryfikacji zachowanych dowodów i na zimno stwierdzić, że nie. Że nic tego nie potwierdza.
W oparciu o to co wiemy (choć nie wszyscy, o to starannie zadbano) żadne grzebanie nie jest konieczne.
Z zapiekłości, furii i okrucieństwa, które wyłaniają się z tych przypadków, przypisanych przez naszą „sprawiedliwą ojczyznę” „nieznanym sprawcom” wyłania się obraz diametralnie niezgodny z wizerunkiem „wspaniałego i zdeterminowanego patrioty”, który zrobił tylko to, co musiał i zrobił to genialnie. Tak, tak się pisze o nim.
A jeśli się tak pisze to faktycznie trzeba uznać, co napisałem wcześniej, że trzeba było zatłuc lestatowi ojca, zatłuc Przemyka i innych. A jeśli nie trzeba było to znaczy, że to był taki dodatek. Wynikający po prostu z charakteru „wodza” i jego zgrai. Z tego, że to nie byli żadni patrioci. Jeśli już to raczej psychopaci.
Ktoś mógłby oczywiście polecieć odwiecznym argumentem wszystkich czerwonych bandytów, że „nie wiedział”, że to było „przeciw niemu”. Tylko czemu jakoś tych, którzy byli „przeciw niemu” w tej formie nie ścigał równie surowo jak innych, którzy byli mu przeciwni w sposób "mniej inwazyjny"?
Ale to tam chuj! Tylko tak mogę odnieść się do procesów myślowych i charakteru oberbandyty. Mnie fascynują goście w rodzaju Lityńskiego czy Kuczyńskiego. Którzy z taką determinacją podważają teraz (a pewnie i wcześniej przy okazji kolejnych 13 grudnia) cały swój mandat do tego, by ich darzyć jakimkolwiek szacunkiem. Przecież on się bierze z tego, że wtedy byli po „właściwej” stronie. Teraz zaś robią wszystko, by problem usytuowania strony „właściwej” trudniej było rozwiązać.
Wczoraj minęło 30 lat od momentu gdy w ówczesnym „Manifeście” nasz „patriota”- psychopata zdecydował się „powstrzymywać ruskich” za pomocą ostrej amunicji. Dziś mija tyleż lat od chwili, gdy zdecydował się w tym samym celu zabić… 30 lat temu poszły pancry na „Wujek”.
Przyszli nocą w uśpiony dom
Zabierali nas chyłkiem jak zbóje
Drzwi zamknięte otwierał łom
Idą, idą pancry na "Wujek"
[…]
Kilof, łańcuch ściska nasza dłoń
Wózków szereg bieg czołgów wstrzymuje
Już milicja repetuje broń
Idą, idą pancry na "Wujek"
Płoną znicze ku zabitych chwale
Ale zgasła nadzieja na potem
Gdzie twe czyste ręce generale?
Zawracają pancry z powrotem
(Maciej Bieniasz)
Ale to nie jedyny powód by się dziwić i oburzać. napisałem w tytule „u siebie” ze znakiem zapytania. Napisałem z dwóch powodów. Pierwszy odnosi się jak najbardziej do rocznicy a właściwie do tego, jak moje „państwo” specyficznie się w nie włączyło. Trudno nie zauważyć a właściwie zauważyć ten udział w wymiarze pasującym i do charakteru rocznicy i do tego, że ona taka „okrągła”. Gdyby wskazać coś, co było największym i najbardziej widocznym wkładem „państwa” w obchody, byłyby nim te barierki, którymi opancerzono willę na Ikara i te kordony, które jakoś się z „rekonstrukcją historyczną” musiały (!) skojarzyć. I jak się to widzi, trudno nie pytać „gdzie ja jestem?!”
***
Drugi, taki osobisty powód tego znaku zapytania… U „siebie” byłem u Igora Janke.
***
Miałem napisać wczoraj, tak bardziej na gorąco ale mała rzecz nieco wybiła mnie z równowagi. Dopiero teraz widzę, że jakoś tam symboliczna. Byłem wczoraj „w delegacji służbowej” w Warszawie. Przy okazji zawiozłem do „Amicusa” prezenty dla Piotrusia więc nawet nie było to uciążliwe, że cała wyprawa była mało sensowna. Gdy szedłem Mazowiecką w miejsce, będące zasadniczym celem mojego wyjazdu, zobaczyłem dość wstrząsającą scenę. najpierw sądziłem, ze to takie, dość jednoznaczne ptasie figle więc zamierzałem obejść miejsce szerszym łukiem by nie przeszkadzać. Ale zauważyłem, że to wygląda zbyt brutalnie. okazało się, że to wrona usiłuje zadziobać takie trochę już wyrośnięte gołębie pisklę, wciśnięte w kąt przy koszu na śmieci. raz za razem waliła dziobem w głowę pisklaka. Przepędziłem ją ale usiadła na gzymsie w pobliżu czekając aż sobie pójdę by sprawę zakończyć. Wziąłem więc zamroczonego pisklaka, który od razu zacisnął pazurki na moim palcu. Wziąłem i… zacząłem się zastanawiać co dalej. Byłem nie u siebie, tuż przed oficjalną imprezą w szykownym miejscu, do którego nie mogłem paradować z poszarpanym „latającym szczurem”. Przemaszerowałem tak kawałek miasta i… Musiałem zostawić pisklę. W takim miejscu, w którym żadna wrona nie mogła go zauważyć ale, prawdę mówiąc, z niewielkimi szansami na przeżycie. I tak to teraz za mną łazi…
Właśnie o to chodzi. O to, co wiemy.
Dlatego właśnie takie znaczenie ma tekst lestata. Poza oczywistą i nie dającą się zmierzyć wagą bólu jego i jego bliskich jest takim małym kamyczkiem wrzuconym w tę machinę kłamstw i bezczelności. Bo zmusiłby, gdyby miał jeszcze większą szansę przebicia się do powszechnej opinii, ludzi pokroju choćby Lityńskiego, perorującego dziś z pozycji gościa upadłego bezpiecznie nawet nie na cztery ale na sześć łap o "patriotyzmie" bandziora, do obrony tezy, że gdyby nie ten kamień u szyi i portowy kanał, to by weszli. Że gdyby na Jezuickiej nie zatłuczono nastolatka ale nadal by on chodził po ziemi, weszli by. Gdyby nie kazano zatrzeć śladów, weszliby. Że trzeba było bić, zastraszać, że konieczni byli „nieznani sprawcy”, bo inaczej by weszliby.
Gdyby sprawę zamknąć tylko nocą 13 grudnia tamtego roku, pewnie można by deliberować czy owa pokraczna konstrukcja znana pod nazwą „mniejszego zła” faktycznie nie była uzasadniona. Oddać się weryfikacji zachowanych dowodów i na zimno stwierdzić, że nie. Że nic tego nie potwierdza.
W oparciu o to co wiemy (choć nie wszyscy, o to starannie zadbano) żadne grzebanie nie jest konieczne.
Z zapiekłości, furii i okrucieństwa, które wyłaniają się z tych przypadków, przypisanych przez naszą „sprawiedliwą ojczyznę” „nieznanym sprawcom” wyłania się obraz diametralnie niezgodny z wizerunkiem „wspaniałego i zdeterminowanego patrioty”, który zrobił tylko to, co musiał i zrobił to genialnie. Tak, tak się pisze o nim.
A jeśli się tak pisze to faktycznie trzeba uznać, co napisałem wcześniej, że trzeba było zatłuc lestatowi ojca, zatłuc Przemyka i innych. A jeśli nie trzeba było to znaczy, że to był taki dodatek. Wynikający po prostu z charakteru „wodza” i jego zgrai. Z tego, że to nie byli żadni patrioci. Jeśli już to raczej psychopaci.
Ktoś mógłby oczywiście polecieć odwiecznym argumentem wszystkich czerwonych bandytów, że „nie wiedział”, że to było „przeciw niemu”. Tylko czemu jakoś tych, którzy byli „przeciw niemu” w tej formie nie ścigał równie surowo jak innych, którzy byli mu przeciwni w sposób "mniej inwazyjny"?
Ale to tam chuj! Tylko tak mogę odnieść się do procesów myślowych i charakteru oberbandyty. Mnie fascynują goście w rodzaju Lityńskiego czy Kuczyńskiego. Którzy z taką determinacją podważają teraz (a pewnie i wcześniej przy okazji kolejnych 13 grudnia) cały swój mandat do tego, by ich darzyć jakimkolwiek szacunkiem. Przecież on się bierze z tego, że wtedy byli po „właściwej” stronie. Teraz zaś robią wszystko, by problem usytuowania strony „właściwej” trudniej było rozwiązać.
Wczoraj minęło 30 lat od momentu gdy w ówczesnym „Manifeście” nasz „patriota”- psychopata zdecydował się „powstrzymywać ruskich” za pomocą ostrej amunicji. Dziś mija tyleż lat od chwili, gdy zdecydował się w tym samym celu zabić… 30 lat temu poszły pancry na „Wujek”.
Przyszli nocą w uśpiony dom
Zabierali nas chyłkiem jak zbóje
Drzwi zamknięte otwierał łom
Idą, idą pancry na "Wujek"
[…]
Kilof, łańcuch ściska nasza dłoń
Wózków szereg bieg czołgów wstrzymuje
Już milicja repetuje broń
Idą, idą pancry na "Wujek"
Płoną znicze ku zabitych chwale
Ale zgasła nadzieja na potem
Gdzie twe czyste ręce generale?
Zawracają pancry z powrotem
(Maciej Bieniasz)
Ale to nie jedyny powód by się dziwić i oburzać. napisałem w tytule „u siebie” ze znakiem zapytania. Napisałem z dwóch powodów. Pierwszy odnosi się jak najbardziej do rocznicy a właściwie do tego, jak moje „państwo” specyficznie się w nie włączyło. Trudno nie zauważyć a właściwie zauważyć ten udział w wymiarze pasującym i do charakteru rocznicy i do tego, że ona taka „okrągła”. Gdyby wskazać coś, co było największym i najbardziej widocznym wkładem „państwa” w obchody, byłyby nim te barierki, którymi opancerzono willę na Ikara i te kordony, które jakoś się z „rekonstrukcją historyczną” musiały (!) skojarzyć. I jak się to widzi, trudno nie pytać „gdzie ja jestem?!”
***
Drugi, taki osobisty powód tego znaku zapytania… U „siebie” byłem u Igora Janke.
***
Miałem napisać wczoraj, tak bardziej na gorąco ale mała rzecz nieco wybiła mnie z równowagi. Dopiero teraz widzę, że jakoś tam symboliczna. Byłem wczoraj „w delegacji służbowej” w Warszawie. Przy okazji zawiozłem do „Amicusa” prezenty dla Piotrusia więc nawet nie było to uciążliwe, że cała wyprawa była mało sensowna. Gdy szedłem Mazowiecką w miejsce, będące zasadniczym celem mojego wyjazdu, zobaczyłem dość wstrząsającą scenę. najpierw sądziłem, ze to takie, dość jednoznaczne ptasie figle więc zamierzałem obejść miejsce szerszym łukiem by nie przeszkadzać. Ale zauważyłem, że to wygląda zbyt brutalnie. okazało się, że to wrona usiłuje zadziobać takie trochę już wyrośnięte gołębie pisklę, wciśnięte w kąt przy koszu na śmieci. raz za razem waliła dziobem w głowę pisklaka. Przepędziłem ją ale usiadła na gzymsie w pobliżu czekając aż sobie pójdę by sprawę zakończyć. Wziąłem więc zamroczonego pisklaka, który od razu zacisnął pazurki na moim palcu. Wziąłem i… zacząłem się zastanawiać co dalej. Byłem nie u siebie, tuż przed oficjalną imprezą w szykownym miejscu, do którego nie mogłem paradować z poszarpanym „latającym szczurem”. Przemaszerowałem tak kawałek miasta i… Musiałem zostawić pisklę. W takim miejscu, w którym żadna wrona nie mogła go zauważyć ale, prawdę mówiąc, z niewielkimi szansami na przeżycie. I tak to teraz za mną łazi…
Etykiety:
stan
Subskrybuj:
Posty (Atom)