Nie wiem czy tylko mi przyszło dziś do głowy zestawienie głównego leadu z pierwszej strony wyborczej z dzisiejszą odsłoną zamieszania wokół prokuratury wojskowej i Naczelnego Prokuratora. Jak wiadomo jednym z punktów za który „Unia skarży Węgry”* jest próba politycznego usytuowania jednego z zastępców szefa niezależnej od rządu instytucji państwowej. U nas motorem konfliktu, jak dziś się okazało, również jest polityczne usytuowanie jednego z zastępców szefa niezależnej od rządu instytucji państwowej. Tyle, że tam wszczęto „trzy procedury karne”** a naszych „europejczyków” pewnie znów przyjaźnie poklepią po pleckach.
Dzisiejsza odsłona miała dwa punkty zwrotne. Najpierw Prokurator Generalny, Andrzej Seremet, wystąpił z wnioskiem o odwołanie swego zastępcy, Naczelnego Prokuratora Wojskowego Ryszarda Parulskiego, potem zaś z „nartów” wrócił premier i się ustosunkował. Pominę może uwagę, że rząd (czytaj Tusk) nie będzie „dawał satysfakcji” bo nie chcę wskazywać komu Tusk w tej sprawie i co może dawać. Natomiast warto odnieść się do stwierdzeń, które dotyczyły sprawy zamierzonej zmiany personalnej na czele Prokuratury Wojskowej. Tusk stwierdził między innymi, że „nie ukrywał, że oczekuje, iż szef MON pozytywnie zaopiniuje wniosek o powołanie nowego szefa NPW tylko wtedy, jeśli będzie miał stuprocentowe przekonanie, że będzie to zmiana na lepsze”. Oczywiście to jawna kpina bo aby mieć taką pewność, szef MON musiałby być… Bogiem :). Jednocześnie „zaznaczył szef rządu - on sam opowiada się za zmianami na stanowisku NPW dopiero po zmianie przepisów o prokuraturze.”***
Można więc uznać, że to, czego dopuścił się gen. Pakulski wobec swego zwierzchnika (art. 1 ust 2 ustawy****) to w zasadzie nic. Nic się nie stało, Polacy nic się… Choć za coś takiego jakiś tam, dajmy na to, zwykły kierownik jakiejś tam bierdonki (tak ma, z przyczyn oczywistych, być) swego kasjera wylałby na pysk w trzy sekundy i nikt by mu wyrzutu nie zrobił. Ja nie wiem czy tak naprawdę, poza przypadkami szczególnymi, dla których Seremet jest z Marsa (PiS) a Parulski z Wenus (PO), ktokolwiek zrozumie to inaczej, niż biorąc stronę Prokuratora Generalnego?
Tak więc, mając jeszcze w uszach przechwałki niektórych zawodników naszej „lepszej drużyny”, podnoszące „uniezależnienie prokuratury” jako jedno z ważniejszych dokonań „drużyny”, ile warta jest i ta niezależność i stojąca za nią demokracja. O ile bowiem jedna z osób uprawnionych ( art.12 ust 2 ustawy) w sprawie odwołania Parulskiego (Prezydent) wypowiadał się dosyć oględnie, stwierdzając, że „z przykrością przyjął złożenie wniosku o odwołanie Parulskiego przed posiedzeniem Krajowej Rady Prokuratorów"***** (a co ta Rada ma do rzeczy?) a druga (szef MON) jakoś głosu nie zabrała, najwięcej miał do powiedzenia człowiek, który akurat w tej sprawie kompetencji nie ma żadnych. Zabrał głos i z miejsca dał do zrozumienia, że ustawa ustawą ale… Ale tak naprawdę najistotniejsze zdaje się w tym wszystkim (stanowiącym niewątpliwie jakąś część fundamentu państwa!!!!) być to, parafrazując Franta Maurera z „Psów” Pasikowskiego, dla kogo miauczy Parulski.
Oczywiście nie ma wątpliwości, że znajdą się tacy, którzy z zapałem będą przekonywać, że żadne tam „prawo powielaczowe”, żadne tam „falandyzowanie” prawa… No i że w słowach Premiera jest sama esencja prawdy. A gó**o prawda! Mamy do czynienia z bezczelnym nagięciem obowiązujących zasad z powodu oczywistego interesu konkretnego środowiska politycznego i konkretnych osób. Niech sobie mówią inni, że zbieżność jest przypadkowa bo to przypadek że się Premierowi urlop skończył i akurat dziś z „nartów” wrócił ale wpisuje się to jak najbardziej w ostatnio zaszłe tąpnięcie, zapoczątkowane dość rozległymi problemami Prokuratury Wojskowej i, powiem otwarcie, jej jakże oczywistego pryncypała, z przebiegiem postępowań składających się ogólnie na śledztwo smoleńskie.
Zatem jeszcze raz wrócę do początku tekstu i zapytam tę wspólną Europę czemu się ociąga z wszczęciem procedury skoro Tusk gwałci tę jej cnotę jak nie przymierzając Orban jaki.
Oczywiście wcale nie chcę, by Europa się do nas wpychała. Chcę, by była konsekwentna. Nie ważne, że Orban ma kły a Tusk jest taki milusi…
* To chyba parafraza a nie dokładne przytoczenie tego z gazety papierowej.
** http://wyborcza.pl/1,75248,10984073,Wegry_oskarzone___precedensowa_decyzja_Komisji_Europejskiej.html
*** http://www.tvn24.pl/12690,1731847,0,1,rzad-nie-da-satysfakcji-prokuratorom,wiadomosc.html
**** http://www.pg.gov.pl/index.php?0,726
***** http://www.tvn24.pl/12690,1731873,0,1,jest-mi-przykro--ze-prezydentowi-jest-przykro,wiadomosc.html
środa, 18 stycznia 2012
niedziela, 15 stycznia 2012
Nacisk pośredni czyli jak mnie StepanN do mordu podżega
Tekst ten jest skutkiem oczywistem nacisku pośredniego. Wywieranego na mnie konsekwentnie i regularnie od dłuższego czasu. Sprawiającego, że ja, człowiek spokojny, układny a przez niektórych nawet uważany za uroczego, przejawiam zachowania już nawet nie niegrzeczne, ale wręcz autodestrukcyjne.
Sprowadzającego się do tego że za nic do mnie nie dociera ten blask słońc, które coraz intensywniej świecą nade mną wstając każdego poranka znad szczytów Uralu, Andów i wszystkich innych szczytów, które ostatnimi czasy było mi dane poznać. Ta moja, wywołana pośrednimi naciskami tępota i odporność na oczywiste dobro, którego niewątpliwie doświadczam jak każdy poddany, który ma możliwość doświadczać blasku tych świecących słońc.
Na czym ów pośredni nacisk polega. Postaram się to zobrazować konkretnym przykładem. Pana posła Niesiołowskiego w życiu nie spotkałem. Nie wiem czy to z tego powodu nie podpadł mi osobiście. Nic mi nie zwinął, nie napluł na mnie tak bardziej konkretnie, nie obraził mich rodziców, nie zadenuncjował mnie przed żadnym organem, nie obnażył się przede mną, nie… Mógłbym wymieniać tak bez końca złośliwości, niegodziwości albo i sqrwysyństwa, których Niesiołowski osobiście mi nie wyrządził. Zatem z ręką na sercu powiem, nie zdarzyło się nic takiego, co BEZPOŚREDNIO i osobiście dawałoby mi powody, by przez pryzmat pana Niesiołowskiego oceniać dorobek naszych gigantów postępu, ajatollahów rozwoju, daVincich integracji, Einsteinów rozwoju, Clausevitzów modernizacji. Przyznaję, nic osobiście mi Niesiołowski nie zrobił więc w zasadzie moje przekonanie że on i jego kumple to skończone cehauje (kumpelki już nie ale z innych, powiem organicznych powodów…) nie jest oparte na jakimś osobistym doświadczeniu. I powinno być wyłącznie traktowane jako insynuacja i dowód mej małości i kompletnego braku ogłady.
Jednak, jak uczy klasyk (i to nie byle jaki bo latami wpatrujący się w robactwo przeróżne, w tym latające, więc o trajektoriach lotu i kokpitach mający oczywiste pojęcie), ów bezpośredni kontakt nie jest konieczny.
Istnieją, jak napisałem wcześniej, również NACISKI POŚREDNIE, mające czasem skutki niebotyczne i dalekosiężne. I zgodnie z tą logiką, choć nic mi Niesiołowski nie zwinał, nie zakapował nigdzie, dziewczyny mi nie odbił, mógłbym się na niego w pewnej sprawie powołać.
Oto wyobraźmy sobie, że dziś wezmę kawał gazrurki (ponoć poręczne narzędzie), udam się do najbliższego znanego mi przedstawiciela ekipy słońc i go zaj***e, następnie dla uzyskania większego stopnia adekwatności i uzyskania stosownego efektu powtórzę ten numer jeszcze 95 razy. Po czym stwierdzę, że jest to skutek POŚREDNIEGO NACISKU, jaki był na mnie wywierany przez Niesiołowskiego od dłuższego czasu. To co?
Oczywiście jest to tylko możliwość hipotetyczna. Póki co oczywistym skutkiem POŚREDNIEGO NACISKU, wywieranego na mnie przez Niesiołowskiego, jest moje oczywiste schamienie. Nie, nie takie ogólne. Nadal puszczam kobiety w drzwiach przed sobą, całuję je w dłoń, ustępuję im oraz staruszkom miejsca w środkach komunikacji. Moje schamienie odnosi się wyłącznie do wstrętu, z jakim reaguję na blask, spływający na nas nieustannie za sprawą tych słońc wstających dla nas co dnia znad Uralu czy tam Andów. Rzecz wygląda tak oto:
Wyobraźmy sobie, że stykam się z jakąś publiczną wypowiedzią pana Niesiołowskiego. Serdecznie się z nią nie zgadam i… I gdybym był tym dawnym, swobodnym rosemannem, któremu nikt nie stoi na nodze, nie popycha w plecy, nie spycha nachalnie z kursu i ścieżki, rzekłbym:
„Pańskie słowa, czcigodny panie, oparte są na naciąganych przesłankach i zmierzają nie do obiektywnej prawdy lecz do obrony jakiegoś wygodnego dla pana mentalnego status quo. To przejaw intelektualnej nieuczciwości i tchórzostwa, które nie przystoi nikomu, a więc i mężczyźnie z pańskim wiekiem i doświadczeniem”
Zamiast tego, znajdujący się pod wynikającą z POŚREDNIEGO NACISKU presją rosemann rzuci bez wahania:
„Ty ch*** piep****, pie****** jak pogięty! Kupy się nie trzyma ta twoja je*** argumentacja, która zmierza do godnej swym rozmachem częstochowskich szańców obrony du** swojej i całej reszty tchórzy i oszczerców. Oczekiwanie od was, że kogoś przeprosicie to dowód idiotyzmu. Limit przeprosin wyczerpał przecież wasz inteligentny i wrażliwy inaczej rzecznik gdy pięknie, w obcym języku mówił „izwinitie”.
Przyznasz, szanowny czytelniku, że straszne skutki i spustoszenia czyni ten POŚREDNI NACISK, któremu jestem poddawany. Jeśli w jego wyniku coś się wydarzy, powiem tylko, że uprzedzałem…
Kanwą do powstania tekstu były następujące fragmenty wypowiedzi:
Mieliśmy do czynienia z naciskiem pośrednim. To jest bardzo delikatny problem, ale największy nacisk stanowił Lech Kaczyński. Pomysłodawcą całej tej ekspedycji był Lech Kaczyński i on za nią odpowiadał. Pośrednio po tym co się wydarzyło w Gruzji, piloci uznali, że trzeba będzie wylądować, bo inaczej cała impreza byłaby niewypałem Pośredni nacisk jest bardzo trudny do udowodnienia. Jednak trudno mówić o czyjejkolwiek bezpośredniej winie, bo nikt nie miał pojęcia, że to się tak skończy.
Jeśli ktoś twierdził, że gen. Błasik naciskał na pilotów, to niech teraz przeprasza. Dla mnie wiarygodny jest raport Millera, w którym nie ma nic na temat nacisków gen. Błasika…
Jeśli gen. Błasik poszedł do kokpitu, to można mówić o jakiejś formie nacisku, no bo po co tam poszedł? Jeżeli okaże się, że dowódcy Sił Powietrznych nie było w kokpicie, to te fragmenty raportu Millera są nieaktualne. Co to zmienia?*
* http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/niesiolowski-w-poniedzialek-pis-rozpeta-na-nowo-pi,1,4998338,wiadomosc.html
Sprowadzającego się do tego że za nic do mnie nie dociera ten blask słońc, które coraz intensywniej świecą nade mną wstając każdego poranka znad szczytów Uralu, Andów i wszystkich innych szczytów, które ostatnimi czasy było mi dane poznać. Ta moja, wywołana pośrednimi naciskami tępota i odporność na oczywiste dobro, którego niewątpliwie doświadczam jak każdy poddany, który ma możliwość doświadczać blasku tych świecących słońc.
Na czym ów pośredni nacisk polega. Postaram się to zobrazować konkretnym przykładem. Pana posła Niesiołowskiego w życiu nie spotkałem. Nie wiem czy to z tego powodu nie podpadł mi osobiście. Nic mi nie zwinął, nie napluł na mnie tak bardziej konkretnie, nie obraził mich rodziców, nie zadenuncjował mnie przed żadnym organem, nie obnażył się przede mną, nie… Mógłbym wymieniać tak bez końca złośliwości, niegodziwości albo i sqrwysyństwa, których Niesiołowski osobiście mi nie wyrządził. Zatem z ręką na sercu powiem, nie zdarzyło się nic takiego, co BEZPOŚREDNIO i osobiście dawałoby mi powody, by przez pryzmat pana Niesiołowskiego oceniać dorobek naszych gigantów postępu, ajatollahów rozwoju, daVincich integracji, Einsteinów rozwoju, Clausevitzów modernizacji. Przyznaję, nic osobiście mi Niesiołowski nie zrobił więc w zasadzie moje przekonanie że on i jego kumple to skończone cehauje (kumpelki już nie ale z innych, powiem organicznych powodów…) nie jest oparte na jakimś osobistym doświadczeniu. I powinno być wyłącznie traktowane jako insynuacja i dowód mej małości i kompletnego braku ogłady.
Jednak, jak uczy klasyk (i to nie byle jaki bo latami wpatrujący się w robactwo przeróżne, w tym latające, więc o trajektoriach lotu i kokpitach mający oczywiste pojęcie), ów bezpośredni kontakt nie jest konieczny.
Istnieją, jak napisałem wcześniej, również NACISKI POŚREDNIE, mające czasem skutki niebotyczne i dalekosiężne. I zgodnie z tą logiką, choć nic mi Niesiołowski nie zwinał, nie zakapował nigdzie, dziewczyny mi nie odbił, mógłbym się na niego w pewnej sprawie powołać.
Oto wyobraźmy sobie, że dziś wezmę kawał gazrurki (ponoć poręczne narzędzie), udam się do najbliższego znanego mi przedstawiciela ekipy słońc i go zaj***e, następnie dla uzyskania większego stopnia adekwatności i uzyskania stosownego efektu powtórzę ten numer jeszcze 95 razy. Po czym stwierdzę, że jest to skutek POŚREDNIEGO NACISKU, jaki był na mnie wywierany przez Niesiołowskiego od dłuższego czasu. To co?
Oczywiście jest to tylko możliwość hipotetyczna. Póki co oczywistym skutkiem POŚREDNIEGO NACISKU, wywieranego na mnie przez Niesiołowskiego, jest moje oczywiste schamienie. Nie, nie takie ogólne. Nadal puszczam kobiety w drzwiach przed sobą, całuję je w dłoń, ustępuję im oraz staruszkom miejsca w środkach komunikacji. Moje schamienie odnosi się wyłącznie do wstrętu, z jakim reaguję na blask, spływający na nas nieustannie za sprawą tych słońc wstających dla nas co dnia znad Uralu czy tam Andów. Rzecz wygląda tak oto:
Wyobraźmy sobie, że stykam się z jakąś publiczną wypowiedzią pana Niesiołowskiego. Serdecznie się z nią nie zgadam i… I gdybym był tym dawnym, swobodnym rosemannem, któremu nikt nie stoi na nodze, nie popycha w plecy, nie spycha nachalnie z kursu i ścieżki, rzekłbym:
„Pańskie słowa, czcigodny panie, oparte są na naciąganych przesłankach i zmierzają nie do obiektywnej prawdy lecz do obrony jakiegoś wygodnego dla pana mentalnego status quo. To przejaw intelektualnej nieuczciwości i tchórzostwa, które nie przystoi nikomu, a więc i mężczyźnie z pańskim wiekiem i doświadczeniem”
Zamiast tego, znajdujący się pod wynikającą z POŚREDNIEGO NACISKU presją rosemann rzuci bez wahania:
„Ty ch*** piep****, pie****** jak pogięty! Kupy się nie trzyma ta twoja je*** argumentacja, która zmierza do godnej swym rozmachem częstochowskich szańców obrony du** swojej i całej reszty tchórzy i oszczerców. Oczekiwanie od was, że kogoś przeprosicie to dowód idiotyzmu. Limit przeprosin wyczerpał przecież wasz inteligentny i wrażliwy inaczej rzecznik gdy pięknie, w obcym języku mówił „izwinitie”.
Przyznasz, szanowny czytelniku, że straszne skutki i spustoszenia czyni ten POŚREDNI NACISK, któremu jestem poddawany. Jeśli w jego wyniku coś się wydarzy, powiem tylko, że uprzedzałem…
Kanwą do powstania tekstu były następujące fragmenty wypowiedzi:
Mieliśmy do czynienia z naciskiem pośrednim. To jest bardzo delikatny problem, ale największy nacisk stanowił Lech Kaczyński. Pomysłodawcą całej tej ekspedycji był Lech Kaczyński i on za nią odpowiadał. Pośrednio po tym co się wydarzyło w Gruzji, piloci uznali, że trzeba będzie wylądować, bo inaczej cała impreza byłaby niewypałem Pośredni nacisk jest bardzo trudny do udowodnienia. Jednak trudno mówić o czyjejkolwiek bezpośredniej winie, bo nikt nie miał pojęcia, że to się tak skończy.
Jeśli ktoś twierdził, że gen. Błasik naciskał na pilotów, to niech teraz przeprasza. Dla mnie wiarygodny jest raport Millera, w którym nie ma nic na temat nacisków gen. Błasika…
Jeśli gen. Błasik poszedł do kokpitu, to można mówić o jakiejś formie nacisku, no bo po co tam poszedł? Jeżeli okaże się, że dowódcy Sił Powietrznych nie było w kokpicie, to te fragmenty raportu Millera są nieaktualne. Co to zmienia?*
* http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/niesiolowski-w-poniedzialek-pis-rozpeta-na-nowo-pi,1,4998338,wiadomosc.html
Etykiety:
naciski
niedziela, 1 stycznia 2012
Nie ma się z czego cieszyć
Nie od dziś zdumiewam się widząc jak mój biedny i ciągle doświadczany przez los Naród wywala każdego roku bez żadnego uzasadnionego powodu miliony złotych w postaci krótkich acz nie zaprzeczę, efektownych rozbłysków. I zaraz idzie narzekać że mu do pierwszego nie starcza, że mało zarabia. I tak przez cały rok, który zakończy zresztą kolejnymi milionami wystrzelonymi w niebo.
Już nawet nie chodzi o to, że cieszyć się nie ma z czego tak ogólnie i obiektywnie. No bo czy jest jakiś powód by świętować to, że nam zmarszczek i siwych włosów przybyło i jeszcze przybędzie? Jak kto jest masochistą to owszem.
Nawet w normalnych warunkach mamy w podobnej sytuacji do czynienia ze skokiem w niepewność. Z samego założenie skoro żegnamy to, co przeżyliśmy a witamy to, co dopiero przed nami. I o ile to pierwsze ocenić możemy na podstawie faktów, to drugie wyłącznie życzeniowo. Bez żadnych gwarancji.
Przełom roku 2011 i 2012 to jednak sytuacja szczególna. Szczególnie niesprzyjająca temu, by wywalać w niebo te miliony popijając „russkoje igristoje” z gwinta. Ja wiem, że prognozy niewiele muszą mieć wspólnego z rzeczywistością ale jednak na jakichś przesłankach zostały oparte. A z tych przesłanek wynika, że jeśli już, to rękami i nogami powinniśmy się trzymać tego 2011 roku bo ten, co idzie to dopiero będzie. I dopiero nam pokaże.
Zapowiedzi są takie, że kto rozsądny nie cieszy się i nie spieszy się by smakować to „nowe” co z nowym rokiem ma nadejść. I pewnie jeśli strzelał tymi milionami w niebo i „russkoje igristoje” popijał to tylko tak rutynowo. Albo temu, że każdy powód by się bawić jest dobry. Albo i bardzo dobry.
Oczywiście będą tacy, co wzorem co sprawniejszych w gębie (i w niczym innym) rządowych urzędników skwitują te zapowiedzi dramatycznym „nie straszcie ludzi!!!!!”. Już zresztą jeden się taki objawił. Rzecz ciekawa sama z siebie a nie tylko z kontekstu. Minister nowy co to był niedoszłą gwiazdą opozycji, zmienił barwy i zaraz stał się była gwiazdą koalicji. Spadającą niczym niosąca zagładę asteroida. Choć może przesadzam. Raczej taki meteor, który, owszem, błyśnie w locie ale szkody już nie uczyni bo się całkiem w atmosferze spali. Można by owego meteoru w ogóle nie zauważać bo skoro się spala to szkoda czasu na niego. Ale ten kontekst przed chwilą pominięty jest tu bardzo ciekawy. Istotniejszy dużo bardziej niż to piękne, tak szybko spisane na straty oblicze gwiazdora – ministra.
Oto bowiem wkraczamy w kolejny rok rządów obecnej ekipy z oczywistym dowodem na to, że ile by lat nie minęło, ile by milionów w niebo nie poleciało by spłonąć efektownie, ile galonów, hektolitrów i innych jednostek miary „igristogo” poszłoby w gardła, ona dalej nie umie porządnie przeprowadzić procedury legislacyjnej i właściwie ustawy napisać. I zachowuje się jak taki mechanik domorosły i nieudolny, który wie, co będzie dopiero wtedy jak już będzie. Nie ma większego wstydu dla ustawodawcy niż ustawa, którą trzeba poprawiać zanim jeszcze wejdzie w życie. Trudno o większy wstyd dla rządzących niż nieudolne tłumaczenia przez telewizor jaką to tabletką taniej człowiek chory i cierpiący może zastąpić tę, od której od lat zależy jego zdrowie albo życie. Nie od tego mamy ministrów by urządzali telewizyjne pogadanki o pigułkach. Tylko by myśleli. Obśmiewana przez lata „mądrość etapu” to ma do siebie, ze poza specyfiką etapu uwzględniać powinna bezwzględnie mądrości przećwiczone na etapach poprzedzających.
Brak wspomnianej refleksji, w dodatku zademonstrowany przez urzędnika, który pracuje prawdopodobnie na najdelikatniejszej społecznie materii, w żaden sposób nie może uspokajać w sytuacji, gdy właśnie przy eksplozjach wywalonych w niebo milionów i w cieple rozpływającego się w żyłach „igristogo” wkraczamy w rok, który ma być szczególnie trudny.
Zatem zamiast strzelać tymi milionami w niebo, zamiast chłeptać radośnie owo „igristoje” zastanów się człowieku chwilę. Nad tym jaką pigułkę masz wybrać i nad tym co cię czeka pod kierunkiem tej „najlepszej z drużyn” w tym najtrudniejszym roku.
Już nawet nie chodzi o to, że cieszyć się nie ma z czego tak ogólnie i obiektywnie. No bo czy jest jakiś powód by świętować to, że nam zmarszczek i siwych włosów przybyło i jeszcze przybędzie? Jak kto jest masochistą to owszem.
Nawet w normalnych warunkach mamy w podobnej sytuacji do czynienia ze skokiem w niepewność. Z samego założenie skoro żegnamy to, co przeżyliśmy a witamy to, co dopiero przed nami. I o ile to pierwsze ocenić możemy na podstawie faktów, to drugie wyłącznie życzeniowo. Bez żadnych gwarancji.
Przełom roku 2011 i 2012 to jednak sytuacja szczególna. Szczególnie niesprzyjająca temu, by wywalać w niebo te miliony popijając „russkoje igristoje” z gwinta. Ja wiem, że prognozy niewiele muszą mieć wspólnego z rzeczywistością ale jednak na jakichś przesłankach zostały oparte. A z tych przesłanek wynika, że jeśli już, to rękami i nogami powinniśmy się trzymać tego 2011 roku bo ten, co idzie to dopiero będzie. I dopiero nam pokaże.
Zapowiedzi są takie, że kto rozsądny nie cieszy się i nie spieszy się by smakować to „nowe” co z nowym rokiem ma nadejść. I pewnie jeśli strzelał tymi milionami w niebo i „russkoje igristoje” popijał to tylko tak rutynowo. Albo temu, że każdy powód by się bawić jest dobry. Albo i bardzo dobry.
Oczywiście będą tacy, co wzorem co sprawniejszych w gębie (i w niczym innym) rządowych urzędników skwitują te zapowiedzi dramatycznym „nie straszcie ludzi!!!!!”. Już zresztą jeden się taki objawił. Rzecz ciekawa sama z siebie a nie tylko z kontekstu. Minister nowy co to był niedoszłą gwiazdą opozycji, zmienił barwy i zaraz stał się była gwiazdą koalicji. Spadającą niczym niosąca zagładę asteroida. Choć może przesadzam. Raczej taki meteor, który, owszem, błyśnie w locie ale szkody już nie uczyni bo się całkiem w atmosferze spali. Można by owego meteoru w ogóle nie zauważać bo skoro się spala to szkoda czasu na niego. Ale ten kontekst przed chwilą pominięty jest tu bardzo ciekawy. Istotniejszy dużo bardziej niż to piękne, tak szybko spisane na straty oblicze gwiazdora – ministra.
Oto bowiem wkraczamy w kolejny rok rządów obecnej ekipy z oczywistym dowodem na to, że ile by lat nie minęło, ile by milionów w niebo nie poleciało by spłonąć efektownie, ile galonów, hektolitrów i innych jednostek miary „igristogo” poszłoby w gardła, ona dalej nie umie porządnie przeprowadzić procedury legislacyjnej i właściwie ustawy napisać. I zachowuje się jak taki mechanik domorosły i nieudolny, który wie, co będzie dopiero wtedy jak już będzie. Nie ma większego wstydu dla ustawodawcy niż ustawa, którą trzeba poprawiać zanim jeszcze wejdzie w życie. Trudno o większy wstyd dla rządzących niż nieudolne tłumaczenia przez telewizor jaką to tabletką taniej człowiek chory i cierpiący może zastąpić tę, od której od lat zależy jego zdrowie albo życie. Nie od tego mamy ministrów by urządzali telewizyjne pogadanki o pigułkach. Tylko by myśleli. Obśmiewana przez lata „mądrość etapu” to ma do siebie, ze poza specyfiką etapu uwzględniać powinna bezwzględnie mądrości przećwiczone na etapach poprzedzających.
Brak wspomnianej refleksji, w dodatku zademonstrowany przez urzędnika, który pracuje prawdopodobnie na najdelikatniejszej społecznie materii, w żaden sposób nie może uspokajać w sytuacji, gdy właśnie przy eksplozjach wywalonych w niebo milionów i w cieple rozpływającego się w żyłach „igristogo” wkraczamy w rok, który ma być szczególnie trudny.
Zatem zamiast strzelać tymi milionami w niebo, zamiast chłeptać radośnie owo „igristoje” zastanów się człowieku chwilę. Nad tym jaką pigułkę masz wybrać i nad tym co cię czeka pod kierunkiem tej „najlepszej z drużyn” w tym najtrudniejszym roku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)