czwartek, 22 września 2011

Kara główna (o szacunku dla…)

Tekst ten publikowałem pierwszy raz w marcu 2009 roku i odniesienia w nim zawarte dotyczą tamtego czasu. Dziś obiecałem Ezekielowi, że spór o zasadność kary śmierci w ogóle jestem gotów toczyć. O karę w ogóle a nie o karę dla Troya Davisa, o którym Ezekiel dziś pisał. W komentarzu wyjaśniłem mu, a on zgodził się ze mną, że w tej konkretnej sprawie wiemy za mało. Pozostając przy swoim. On przy przekonaniu że wątpliwości przemawiają przeciw karze głównej ja zaś przy tym, iż nie sądzę, że ci, co wyrok wydali, zrobili to bez poczucia pewności i odpowiedzialności. I przy tym też, że wątpliwości są i będą zawsze. Nawet w przypadkach takich, jak te dotyczące skazanych w Norymberdze.

A, że tekst poniższy podczas któregoś z moich „porzuceń” Salonu24 definitywnie usunąłem, mogę go spokojnie znów wkleić bez poczucia, że jest „odgrzewany”.

***

Z dużym zdziwieniem konstatować mi przyszło całkowite pominiecie przez koleżeństwo szanowne ogłoszonego i wczoraj upublicznionego raportu Amnesty International a dotyczącego stosowania na świecie kary śmierci. Spodziewałem się raczej dyskusji gromadzącej zarazem wielu uczestników jak i rozgrzanej emocjami dyskutantów. Choć z drugiej strony jedna z konkluzji raportu niejako uzasadnia i usprawiedliwia owo milczenie. Liczba państw, w których kara śmierci jest stosowana, maleje a za tym musi iść i to zjawisko, że już nawet nie jej groza ale wręcz istnienie w powszechnej świadomości się zamazuje. Jednak, jakkolwiek takie tłumaczenie braku reakcji ze strony dyskutantów jest ze wszech miar zrozumiałe, pominięcie w dyskusji tak istotnej sprawy i dotyczącego jej dokumentu stanowi dla ludzi, którzy go firmują, niewątpliwy i niezasłużony despekt. Bo o tym dyskutować warto. I dlatego, że temat ze wszech miar godny jest dyskusji i dlatego też, że , choć coraz rzadziej, nawet na naszym gruncie, od czasu do czasu staje się tematem żywym. Zaś przy powadze problemu dyskusje improwizowane wypadają przeważnie nieprzekonująco, by nie powiedzieć wręcz kompromitująco.

„Śmierć to niewyobrażalnie okrutna, nieludzka i upodlająca kara”.

To słowa zawarte w raporcie AI. Znakomite do tego by zacząć dyskusję nad formą wymierzania (rzeczywistym lub domniemanym) niegodziwcom sprawiedliwości zwanej niegdyś „karą główną”. Oczywiście nie dlatego, że była z jakąś, mogącą być wręcz uznaną za regułę orzecznictwa, częstotliwością stosowana lecz dla powagi spraw, dla których ją rezerwowano. Znakomite też i z powodu, który pomoże mi zastanowić się nad wagą i powagą najczęściej używanych w dyskusji, pro i conta, argumentów.

Czy istotnie kara śmierci jest upadlająca? Czy rzeczywiście uwłacza godności człowieka i nie szanuje jego życia. W zasadzie można się z tym zgodzić. Ale z czynionym na wstępie zastrzeżeniem, że bardziej przesądza o tym praktyka jej stosowania niż istota samej kary. Ale o owej praktyce dalej. Dlaczego użyłem wcześniej zwrotu „w zasadzie”, sugerującego że nie zawsze i że nie do końca. Zastrzeżenie moje jest zdecydowanie większego kalibru. Bo zgodzić się, że uwłacza i że nie szanuje życia można tylko wówczas, gdy szacunek do ludzkiego życia będzie się rozumieć wyłącznie przez pryzmat życia sprawcy crimenu, za który ową karę główną chce się zastosować. Tu uwaga istotna. O tym, za co jest stosowana obecnie też kilka słów dalej, przy wspomnianej wcześniej praktyce. Na razie skupię się na sytuacji teoretycznej, w której kara orzekana jest w sytuacjach wyjątkowych, odwołujących się tylko do zbrodni morderstwa (nie zabójstwa- to ważne rozróżnienie) oraz zbrodni stanu. Wracając zaś do owego szacunku dla życia, z żalem, a czasem wręcz z bólem, zauważam, że dla używających tego argumentu nieistniejącym wydaje się problem szacunku dla życia ofiary. Jakoś nagle kolejność wydarzeń, które do orzeczenia kary głównej prowadzą, w ich rozumowaniu wymazuje wszystko, co zaszło przed momentem orzeczenia i wynikającego z niego wyegzekwowania kary. Humanizm zaczyna się w momencie troski o to drugie życie czyniąc w domyśle takie, kupieckie nieco, założenie, że tej pierwszej śmierci i tak już nic nie odwróci. Wbrew intencjom owych humanistów broniących życia możliwego jeszcze do obrony powstaje sytuacja, w której na szale wagi kładzie się życie ofiary i życie mordercy uznając, że to drugie warte jest obrony. I, również wbrew intencjom ale zgodnie z logiką, powstaje przekonanie, że wywartościowano życie mordercy wyżej życia ofiary.

Tu zaś pojawia się problem najtrudniejszy. Na ile można w takim razie wycenić życie odebrane, tak by każdy, kto od systemu sprawiedliwości domaga się sprawiedliwego ferowania wyroków, nie miał uczucia, że sprawiedliwości nie stało się zadość. Na lat 10, 25, może na resztę życia? Czasem spotykałem się z głosami, że to kary znacznie surowsze od kary śmierci bo zwierają pierwiastek okrucieństwa w postaci ciągłej świadomości dokonanego czynu pozostawianej ukaranemu na każdy ranek, wieczór i czas pomiędzy nimi aż do jego naturalnego końca. Ale jeśli tak jest to protestujący przeciwko karom upadlającym i uwłaczającym człowieczeństwu i tych kar nie powinni akceptować! Ale wracając do owej ceny. Czy jest ktoś, kto potrafi wskazać uczciwą miarę wartości życia odebranego człowiekowi przez zbrodniarza? Ile warte jest życie dziecka zakatowanego w złości? Ile warte jest życie młodej dziewczyny zabrane w napadzie żądzy? Ile wreszcie waży życie staruszki zabitej przez chciwość? Ja potrafię wskazać tylko jedną cenę, co do której nigdy nie będzie wątpliwości, że nie jest rażąco niedoszacowania. Ta cena to inne życie. Nie do końca uczciwa, bo życie zbrodniarza nigdy nie stoi na równi z życiem ofiary ale ta różnica jest wtedy najmniejsza.

Kolejnym zarzutem stawianym autorytetowi państwa przez przeciwników kary śmierci jest ten, że jest ona jakoby zemstą. Zinstytucjonalizowaną ale jednak zemstą za mord. I tu znów wrócę do wspominanej sekwencji wydarzeń prowadzących do egzekucji owej kary. Wbrew pozorom ów ciąg nie zaczyna się ani w momencie ogłoszenia wyroku ani nawet w chwili popełnienia zbrodni. Jego początkiem jest przyjęcie w ustawodawstwie takiej sankcji. Rzecz ma się więc tak, że najpierw jest ostrzeżenie czego robić nie wolno i co spotka lekceważących ten zakaz a dopiero później to wszystko co zmusza przenieść owo narzędzie obrony przed złem z zapisu mającego charakter warunkowy na sytuację zaistniała naprawdę. To nie jest żaden lincz w majestacie prawa.

Wreszcie argument wykorzystywany tak przez zwolenników jak i przeciwników kary głównej. I, w moim odczuciu, sprowadzający od razu dyskusję nad tą sprawą w ślepy zaułek, w którym utknięcie można nawet uznać, za intelektualną kompromitacje ludzi tym argumentem szermujących (bez względu na to czy są pro czy contra). Chodzi o to czy owa kara spełnia swoją rolę. I nie w ujęciu czy ukarany zostaje ukarany. To byłoby podejście przeze mnie i rozumiane i docenione. W dyskusji owej najczęściej rolą owej kary ma być odstraszanie innych, potencjalnych sprawców czynów karą główną zagrożonych. I takie podejście właśnie uważam za kompromitujące. Gdyż jest z samego założenia przejawem widzenia owej kary w sposób skrajnie barbarzyński. W taki, w jaki należy patrzeć na tych wszystkich, którzy stosowali ja w formie represji, mówiąc eufemistycznie, jako działania o charakterze profilaktycznym, wyprzedającym bunty czy inne formy oporu. Poczynając od kurhanów z głów pokonanych wrogów usypywanych przez monarchów Międzyrzecza, przez rzezie mongolskie aż po czerwone plakaty na słupach ogłoszeniowych Warszawy za okupacji. To, co wspomniałem, może i odstraszało, ale nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością i jej wymierzaniem. Kara główna, jak zresztą każda inna kara, jest wyłączną relacją między czynem, ustanowioną zapisem w prawie sankcja za ów czyn i, czasem, ewentualną łaskawością sądu, choć to ostatnie też pewnie może budzić zastrzeżenia ale jest konieczne. O czym nieco dalej. Niczym więcej! Jeśli ktoś próbuje w wymiar sprawiedliwości mieszać czy to dydaktykę czy inżynierię społeczną jest barbarzyńcą. I czasy, w których działa nie mają nic do rzeczy.

Kolejny argument to omylność wymiaru sprawiedliwości przy absolutnej niemożności odwrócenia wykonanej kary. Argument sensowny acz w sposób przewrotny. Bo na ogólnym poziomie dyskusji prowadzący do wniosku, że każda kara, za jego sprawą powinna przestać być wykonywana. Bo z każdym orzeczeniem związane jest ryzyko pomyłki i każda jest (!) nieodwracalna. Jeśli ktoś mi powie, że można odwrócić karę długoletniego wiezienia to uznam go za Boga. Można ją w jakiś sposób zrekompensować. Tak, jak można zrekompensować karę główną. Każdą inaczej. W sposób bardziej lub mniej satysfakcjonujący skazanego (lub jego spadkobierców). Ale uczynić nie zaszłą wykonanej kary się NIE DA! Zaś wykluczanie stosowania jakiejkolwiek kary z tego powodu, że boimy się omyłek podważa istotę wymiaru sprawiedliwości niejako fundamentalnie. To przecież tak, jak by zakazać operacji na otwartym sercu bo część z nich się nie udaje wskutek braku umiejętności albo i błędów lekarzy. I nie jest to porównanie za daleko idące bo przecież wymiar sprawiedliwości to taki lekarz społeczeństwa. Przyjmując, że sądzą ludzie o wiedzy nabytej w tym celu i akceptowanie ich wyroków jest podstawą zdrowego wymiaru sprawiedliwości. Tak jak danie im marginesu błędu.

Powodem upadku nie jest bowiem teoria tylko praktyka. Polecam to, co znajdzie czytelnik u mej szanownej koleżanki faxe*. Zagrożeniem są beztroscy prokuratorzy chcący się wykazać, awansować czy inaczej zabłysnąć, zawaleni sprawami sędziowie, bezsensowne procedury (kpk na przykład) czyniące ze sprawiedliwości pośmiewisko. W takiej atmosferze byłbym ostatnim, który domagałby się przywrócenia u nas kary śmierci. Raz, że mógłbym spodziewać się dodatkowych komplikacji wynikających ze zwykłego strachu sędziów przed popełnieniem błędu albo, na antypodach takiej postawy, istnych trybunałów ludowych napędzanych entuzjazmem sędziów dla nowych możliwości.

Powodem wszystkich zastrzeżeń IA, nie powinna być, tak jak jest w raporcie, idea kary ale jej zohydzenie praktyką. Tak naprawdę problemem jest to, że stosuje się ją często wówczas, gdy w żadnym wypadku nawet nie powinno się o niej pomyśleć. Ale to znów powrót niejako do wcześniejszych dywagacji o barbarzyńcach i do owego przekleństwa „odstraszającej roli” kary. Problemem jest też to, jak ową karę się stosuje. A stosuje się ja w sposób, który albo przesycony jest okrucieństwem utrwalonym w zwyczaju (irańskie kamienowanie) albo źle pojętym humanitaryzmem (krzesło elektryczne, śmiertelny zastrzyk). Źle pojętym, gdyż sprowadzającym powagę kary do pozycji niemal weterynaryjnego zabiegu. Dawniej wykonanie kary otoczone było sporą liczba atrybutów podkreślających jej powagę i ceremonialność. Ustawianie szafotów w centralnych punktach, zatrudnianie do wykonywania kary fachowców, oprawa egzekucji, często publiczne wyznanie win przez gotującego się na śmierć skazańca. Nikt, kto to wszystko widział nie pomyślał nigdy, że zetknął się z czymś, wobec czego można nie mieć szacunku.

Oczywiście z główną konkluzją raportu nie mogę się nie zgodzić. I pewnie niewielu by się znalazło przechodzących obok niego obojętnie. Przeraża to, że ilość wykonanych wyroków w porównaniu z poprzednim badaniem wzrosła dwukrotnie. Przeraża dlatego, że przed samym sobą czuję się w obowiązku współczucia wobec nieszczęśników, których na gardle ukarano. Przeraża i z tego powodu, że pewnie większość z owych skazanych za nic nie mieści się wśród ludzi, wobec których zastosowanie kary głównej uważałbym za zasadne. Przeraża wreszcie z przyczyny najważniejszej. Uświadamia mi przecież to, że żyję w coraz bardziej drapieżnym świecie. I ta ostatnia konkluzja, w zależności od tego jak ją sobie przetłumaczyć, jest do przyjęcia zarówno przez przeciwników orzekania i egzekwowania kary głównej jak i zwolenników tego rozwiązania.

http://polskatimes.pl/aktualnosci/97912,amnesty-international-doroczny-raport-w-sprawie-kary-smierci,id,t.html

http://wyborcza.pl/1,75248,6421380,Dwukrotnie_wiecej_kar_smierci_w_2008_r_.html

* odwołanie do pierwszych tekstów faxe, które opisywały jej walkę z patologiami wymiaru sprawiedliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz