wtorek, 13 września 2011

Gazeta z Czerskiej – miedzy Trybuną a Sturmerem


Nad problemem pochylił się już Chinaski ale rzecz na tyle jest ciekawa, że trudno to ot tak porzucić jeśli wcześniej nabrało się chęci. Tym bardziej, że w mojej ocenie (to ważne stwierdzenie zważywszy na wrażliwość koncernu medialnego) właśnie „Gazeta z Czerskiej”, świadomie lub nie, postanowiła dać dowód tego, że jednak mogą mieć rację ci, którym serwowany przez nią „wyborczy” koktajl z faktów i ideologii kojarzy się z organem prasowym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z lat wczesnych pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Czasy były wtedy takie, że jak się koniecznie chciało psa uderzyć, to najłatwiej było to uczynić swastyką. Ci, co mogli to oglądać „na żywca” jak i ci, co z powodów naukowych czy też hobbystycznych zajrzeli do archiwalnych wydań wspomnianego organu pamiętają „przezabawne” i jakże konsekwentnie powtarzalne konterfekty satyryczne różnych wrogów ludu, czy to Adenauerów przeróżnych czy też „zaplutych karłowe reakcji” z literkami AK na ramieniu, których rachityczne, budzące obrzydzenie sylwetki z jakichś paranormalnych powodów najczęściej rzucały cień masywnego i przerażającego typa w charakterystycznym hełmie albo przypominającej siodło czapce.

Prawdę mówiąc wartość artystyczna tamtych dzieł była przeważnie wątpliwa. Dokładnie taka sama jak czasów, w których powstawała. Ale przecież nie o artyzm wtedy chodziło.

Tak jak zapewne i teraz. Choć stwierdzić o co chodzi do końca nie czuje się na siłach. Bo sensu w tym nie widzę żadnego. O ile oczywiście miałbym brać na poważnie wszelkie zapewnienia a i oburzenia dotyczące tego jak redakcja z Czerskiej i jej szef postrzegają demokrację i przypisane do niej wolności oraz jak reagują gdy ktoś zasugeruje, że postrzegają nie tak, jak to się powinno postrzegać.

Trudno dopatrzyć się sensu w coraz bardziej nonsensownych działaniach „Gazety” związanych z debiutem dziennika „Gazety Polskiej”. Nonsensownych od samego początku zważywszy, że obie redakcje grają na różnych boiskach. I to w najszerszym możliwym rozumieniu. Raz, że nie ma chyba zbyt wielkich szans by między oboma tytułami miał czy choćby mógł nastąpić jakikolwiek przepływ czytelników. Target przedziela gruba ściana. Dwa, że formaty obu wydawnictw są różne a spółka „Agora” chyba już dała sobie spokój z atakiem na rynek tabloidów.

Jedyne co pozostaje, co się narzuca na podstawie „powitalnych tyrad” z Czerskiej pod adresem nowego tytułu, to chyba tylko, jak mi się wydaje, niepojęta niechęć do wolności słowa. Bo jak dotąd trudno znaleźć jakiś konkretny zarzut podniesiony przez „Wyborczą” przeciw „Gazecie Polskiej Codziennej”

Tekst Siedleckiej bez wątpliwości takich zarzutów nie przynosi. Przynosi natomiast co innego. Zawoalowaną mocno próbę sugestii, że rodzi się oto nasza mutacja „Sturmera”. Tak mi się zdało podczas lektury. Przyznam szczerze, że jakkolwiek w polskich mediach widziałem wiele przykładów poświęcenia rozumu w służbie polityki, w tym zaś przypadku polityki redakcyjnej, ale czegoś takiego przypomnieć sobie nie umiem. Nie umiem więc dokonać poważnej analizy tekstu. Jeśli już to raczej takiej domorosłej analizy stanu umysłu pani autorki. Bez wątpliwości opisana przez nią reakcja i skojarzenia przytoczone w związku z klipem reklamowym nowej gazety normalne nie są. Powiem wprost. Jeśli kobieta na widok efeba zaczyna myśleć o „Mein Kampf”, zwartych szeregach, koszulach w ponurym kolorze, znak to, że ma nierówno pod deklem. Bo w takiej sytuacji, jeśli jest zdrowa na umyśle, skojarzenia powinna mieć diametralnie inne. Nie miejsce tu teraz na to, by roztrząsać jakie. Wyobrażenie na temat stanu umysłu autorki tekstu w „Wyborczej” może tez dać i ten fragment, w którym pisze ona „Ale to jeszcze małe piwo. Klip robi tak silne wrażenie, że nie zdziwiłabym się, gdyby zainspirował kolejnego, nie do końca zrównoważonego człowieka do ataku na siedzibę którejkolwiek partii czy komitetu wyborczego.”*

To już chyba kłopoty autorki z pamięcią. Bo chyba nie sądzi pani Siedlecka, że za przywołanym wydarzeniem stała gazeta, która jeszcze wówczas nie istniała i klip, którego tamten „niezrównoważony człowiek” nie miał najmniejszych szans obejrzeć. I poddać się temu „wrażeniu”, które tak silnie odczuwa Siedlecka patrząc na efeba. To kolejny powód by się nad umysłem pani redaktor pochylić. Bo w kim normalnym młody chłopak budzi chęć mordu?

Wracając zaś do tej zawartej w sugestii Siedleckiej zabawy czasowym kontinuum. W odróżnieniu od „Gazety Polskiej Codziennej” i tego klipu co to smród się od niego rozchodzi jak autorka sugeruje, jej tytuł prasowy jak najbardziej istniał. I miał na temperaturę życia politycznego wpływ niebywały. taki, jakiego zapewne Sakiewicz ze współpracownikami nie uzyska nigdy, bez względu na to ile będzie miał tytułów i ilu nie zawaha się użyć. Jeśli więc już ryzykujemy obstawianie czyja wina był ten „„niezrównoważony człowiek”, ja raczej bym obstawiał „Trybunę” niż „Sturmera”.

Na koniec taka uwaga do „reprezentantów prawnych” wydawnictwa „Agora coś tam coś tam”. Jeśli nie podoba się wam czy waszym klientom jak wam ktoś to czy owo wciska, starajcie się pilnować, by „nie czynić drugiemu co tobie niemiłe”. Bo z tym Sturmerem, co to się u was (jak mi wyszło w czytaniu) jako cień „Gazety Polskiej” pojawia, działacie tak jakbyście (cytując Alcmana) „źdźbło w oku innych widzieli a belki w swej d***e nie zauważali.

* http://wyborcza.pl/1,75968,10268633,Pieniadze_czasem_smierdza.html#ixzz1XoH0hpsR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz