wtorek, 30 sierpnia 2011

Utracony instynkt wyborcy (polemika)

Trudno zaprzeczyć, że nasza polityka to skumulowana patologia. Może będę nudny ale znów jako przykład przytoczę wojnę, w znacznej mierze domową, o to jak wielkim bohaterstwem było albo nie było recenzowanie wyborczego klipu związku zawodowego wiejskiej nomenklatury.

Do rangi casus belli podniesiony został problem, który nikogo obecnie nie powinien zaprzątnąć na więcej niż na trzy do pięciu sekund bez względu na to czy wyskoczyłby z nim poseł Hofman, prezes Kaczyński, Tusk prezes rady czy tam wszystkie gazety lub czasopisma oraz zaprzyjaźnione stacje razem. Więcej. Nawet gdyby sam Bóg z nieba zstąpił i klarować zaczął wyborcy, że ten klip to kicha i dowód zdziczenia to ja, a za mną każdy normalny wyborca, upadłszy najpierw jak należy na kolana, odrzec powinienem tymi słowy: „Boże Wszczechmogący, w Trójcy Jedyny Prawdziwy! A co mi tam jakaś piosenka i to, co kto o niej myśli? Tyle jest spraw poważnych, że to akurat to mi zwisa i powiewa!”. No może z tym „zwisa” i z tym „powiewa” bym się zastanawiał bo hit ludowców i hit Hofmana nie są warte wiecznego potępienia.

Cała ta okładanka ma miejsce na miesiąc przed wyborami. I zdaje się być znakiem firmowym stanu nie tylko naszej klasy politycznej ale, co równie a może i bardziej smutne, znacznej części wyborców. Niestety, tych wyborców, którzy zdają się uważać za najbardziej wyrobionych i politycznie uświadomionych.

Tedy na miesiąc przed wyborami pasjonujemy się najpierw diskopolo PSL, później diskopolo taktu i rozwagi Hofmana wreszcie dorodnym burakiem cukrowym w rękach Kłopotek Brothers. A nikt w tym czasie jakoś szczególnie nie docieka i nie zmusza swych potencjalnych wybrańców by skupili się na esencji tego, co wypełniać powinno kampanie wyborcze. na wyborczych programach i przyszłych zamierzeniach. W tej sytuacji zdaje się pobrzmiewać echo opinii kolegi grudq’a sugerującego, że wyborcę należy wychować. Choć ciśnie mi się na język uwaga, że to, to pasowało raczej w poprzedniej epoce, zdaje się że marzenia kolegi i, jak mniemam, naszej klasy politycznej są bliższe realizacji niżbym chciał.

Tak bliskie, że nikt na ten przykład, absolutnie nikt z wyborców PO nie uznał za idiotyzm równoczesnego przekonywania, że się Polska zmieniła tak, że nic w niej nie jest już takie samo w zasadzie a jedynym, co zmiany nie wymaga (wedle pani Kidawy – Błońskiej, będącej wówczas akurat „ustami” PO) jest program partii napisany zanim cokolwiek PO zaczęła zmieniać. Słowem program to taki kawałek papieru bez znaczenia.

Ziemia się wtedy nie zatrzęsła bo faktycznie wyborcy już są „wychowani”. Są niczym te grudq’owe oddziały, które mu płoszę i sieję im zwątpienie.

Oczywiście nikt nie broni robić wyborcom za „mięso armatnie” jeśli taka ich wola. Ale ich autonomiczna zgoda na to jest według mnie przejawem utraty wyborczego instynktu samozachowawczego. I zgody na to, by funkcjonowanie sfery publicznej postawić na głowie. Bo tym właśnie jest zapomnienie, że to nie politycy tylko obywatele są podmiotem polityki. Politycy są tylko takim mniej lub bardziej funkcjonalnym gadżetem, na który wymienili sobie owi obywatele inny, mniej wydolny gadżet, któremu łeb odrąbali 30 stycznia 1649 albo 21 stycznia 1793. Tak akurat ludziom pasowało po prostu.

Ja wiem, że czasem są sprawy, które wyobraźnię i wiedzę wyborcy przerastają. Ale jeśli ktoś wtedy rzecz próbuje rozwiązać tłumacząc „nie pojmiesz ale ja to za ciebie załatwię” jest wrogiem, nie powiem demokracji bo ona to też gadżet tylko, jest wrogiem prawdziwym tych tak chętnie wyręczanych. Nie wychowuj polityku! Przekonuj. Tobie nie jest potrzebny ani jeden wojak w wyimaginowanym szeregu. Tobie nie jest potrzebny wyborca oddany. Tobie jest potrzebny wyborca przekonany i świadomy.

Przede wszystkim po to, by już kolega grudeq nie musiał się bać, że się tłumy zwolenników mogą rozpierzchnąć. W pospolite ruszenie omamione nagła wizja cudownego tryumfu równie łatwo wlać nadzieję jak poczucie zwątpienia. W karny szereg „armii nowego modelu” to drugie trudniej bo ona nie maszeruje na wizji ale na kalkulacji. Tu dodam, że poziom owej kalkulacji jest wypadkową skuteczności i uczciwości przekonujących. A jeszcze bardziej mądrości i właśnie instynktu przekonywanych. To taka uwaga do tych, co by mi chcieli z populistami wyjechać.

Niech kto mi powie, że poza emocjami klasa polityczna oferuje „swoim” i potencjalnym wyborcom coś więcej. Nie! Nawet „zmieniający Polskę” „technokraci” z PO są w stanie pokazać póki co „pełnego nadziei” kierowcę, który snuje marzenia że starczy się trochę pomęczyć i z górki będzie. Zaś PSL, póki mu Hofman nie zafundował pomysłu na event z cukrowym burakiem, w kampanii nie istniał. A opozycja to w zasadzie same emocje.

Do dziś za szczyt politycznej mądrości uchodzi pamiętne zdanie: „"Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju". Nikt jakoś nie pomyślał jak bardzo jest one bezsensowne. W tym oddzielaniu oczywistej jedności, którą dla każdego powinno stanowić „ja” i „mój kraj”. Ile byśmy patriotyzmu nie wlali w opisywanie pobudek kierujących naszymi publicznymi i prywatnymi działaniami to nie jest on w stanie zmienić faktu, że robimy to po prostu dla siebie.

Ktoś, kto tę świadomość porzuca, rezygnuje z niej by się grudq’owi dać „wychowywać” i w szereg karnie stawiać, kpem jest a pociecha z niego, tak dla grudq’a jak i dla Polski z niego żadna. Choćby mu żadne rosemanny zapewne za nic zwątpienia w głowie zasiać nie były w stanie.

Popytajcie tu i ówdzie a usłyszycie, że strzec się trzeba istot, które wyzbyły się instynktu samozachowawczego. Bo to rzadko objaw dość przydatnej uległości. Częściej zaś wścieklizn

wtorek, 23 sierpnia 2011

Koronny argument

Przeczytałem list przytoczony na blogu Czarka Krysztopy. A w nim argument, który w innej konfiguracji jest koronnym i najtrudniejszym do obalenia w dyskusji pro life. Nie, nie chodzi teraz o najbardziej potoczne rozumienie tego określenia.

Chodzi mi o argument, który pojawia się w dyskusjach na temat kary śmierci. Ten odwołujący się do możliwości orzeczenia jej wskutek sądowej pomyłki. Jak się potocznie uważa, mamy wówczas do czynienia z jedyną sytuacją, w której skutków orzeczonej kary nie da się cofnąć i zrekompensować. Oczywiście to bzdura ale przyjmijmy, że faktycznie. Oto taki abolicjonista rzuca ów argument i weź zbij go człowieku… W wielu przypadkach na tym kończy się dyskusja. No bo co powiedzieć? Że pomyłki się zdarzają? Że trudno? Że Bóg potrafi oddzielić „ziarno od plew”? Nie sądzę by cokolwiek przekonało tych, którzy ów argument zastosują.

Można by sądzić, że to argument uniwersalny. Przypomnę fragment cytowanego przez Cezarego listu: „W Polsce nie ma żadnego kompromisu, tylko legalne uśmiercanie dzieci chorych, albo i nie. Lekarz może się pomylić w interpretacji badania USG i co wtedy? „*

Właśnie, co wtedy? Wystarczy „przykro mi”? A może akurat w tym przypadku rekompensata istnieje?

Siła tego argumentu w tym przypadku nie działa. Smutne to. Smutne to, że coś, co każe nam odstąpić od pozbawienia życia zbrodniarza bo może się co do jego winy mylimy, nie powstrzymuje nas rozkawałkować nienarodzonej istoty podejrzewanej o fizyczny czy psychiczny defekt. Nie powstrzymuje w społeczeństwie, które skądinąd oszalało na punkcie „uprzyjaźniania” świata żyjącym już osobom ułomnym na ciele lub umyśle. Taka zadziwiająca niekonsekwencja.

Niekonsekwencja budząca grozę już u swych korzeni, w miejscu, w którym choroba czy niepełnosprawność, afirmowana później, jest u zarania okolicznością usprawiedliwiającą czynienie z kształtującej się istoty ludzkiej skrawków rozszarpanego mięsa.

A jeśli się mylicie? jeśli ten lekaż, mówiący o „żyjącym warzywie” popełnia bład? Ileż błędów każdego dnia popełniają lekarze. W sytuacjach bardziej błahych, czasami wręcz kuriozalnych.** Nie macie dyskomfortu, że opowiadając się za tym jesteście tacy sami jak ci, którzy Bogu oddaja ostateczny sąd w sprawie winy czy jej braku u straconego zbrodniarza?

Wiem, na to macie koronny argument. Wiecie kiedy człowiek staje się człowiekiem. Najczęściej wtedy, gdy to wam pasuje. Teraz wam pasuje tak, za jakiś czas będzie pasowało siak. Przekonacie mnie, że nie?

Skoro tacy mądrzy jesteście, czemu nie przychodzi wam do głowy, że ten zbrodniarz, wyczyniający rzeczy, których nie byłaby w stanie wymyślcie nawet wasza wyobraźnia, to istota, która właśnie przestała być człowiekiem? W swym nieludzkim postępowaniu. Mając tak, jak tamta, co „jeszcze się nie stała”, ten i ów narząd właściwy człowiekowi. Skoro proces „stawania się” istotą ludzka jest płynny to czemu nie przyjąć tej płynności, relatywności i w drugą stronę?

W ogóle w tej dyskusji argumentacja kuleje. Ot choćby ten argument, że odmawiając aborcji z gwałtu każe się zgwałconej żyć z "nieznośną" świadomością istnienia „owocu gwałtu”. Więc by nie musiała, zabija się ów „owoc”. Karząc go w sposób niewspółmierny. Szczególnie do sposobu, w jaki karze się sprawcę.

No świetnie. A jeśli by ta zgwałcona nie mogła żyć ze świadomością dalszego istnienia sprawcy gwałtu? Rzecz jasna nie ma opcji podobnej do tej poprzedniej.

Co zatem, jeśli się mylicie? Już nawet nie w tym czy starczy ułomności dla noża ale w tym, kiedy człowiek jest a kiedy nie jest człowiekiem.



* link za blogiem Czarka: http://wyborcza.pl/1,95892,9871691,Jestem_polozna_i_nie_chce_zabijac___list.html#ixzz1Vr76YHFV

** Mąż mojej koleżaniki, po wypadku i zrobionym prześwietleniu kręgosłupa szyjnego poinformowany został, że ma przerwany rdzeń kręgowy. Zdziwił się, gdy po kilku godzinach zaczał ruszac palcami. Zrobiono zdjęcie i okazało się, że to był tylko obrzęk. Pierwsza dioagnoza wynikała zas z tego, że... zdjęcie zrobiono mu w kolnierzu ortopedycznym przyjmując metalowy elemnent za oczywista przerwę w tkance nerwowej.