środa, 27 lutego 2013

Statystyki



Słuchając wczoraj włączonego telewizora, usłyszałem informację o badaniu, przeprowadzonym przez jedną z organizacji pozarządowych. Według wspomnianego badania jedno na dziesięcioro dzieci nie dojada i chodzi głodne.
Miałem zamiar oburzyć się na media tak zwanego „głównego nurtu”, które jakoś nie przejmują się tą wiadomością i nie zamierzają z niej robić „tematu dnia”.
Ale zaraz przypomniałem sobie, że w jakiś sposób są przecież są one usprawiedliwione. Jakie by nie były sprawne i jak ów wspomniany „główny nurt” by nie był wartki i szeroki, wszystkimi zając się przecież nie może. Zatem zajmuje się tymi, którzy też za wesoło nie maja i też ich jest, jak ten i ów szacuje, koło 10%.
Jak się popatrzy na „naczelnego prześladowanego III RP”, pana Biedronia, nie widać wprawdzie jakichś symptomów niedożywienia a raczej coś jakby przeciwnego ale pan Bierdoń spadku przecież nie dostanie! A taki gówniarz może. Co więcej może sobie do woli śmigać w tę i wewtę po szpitalnych korytarzach, gdy panu Biedroniowi nie pozwolą.
I idę o zakład, ze wolałby sobie pan Biedron od ust te sushi czy co tam lubi byleby ten spadek mógł dostać i w tych szpitalnych kapciach sobie pośmigać.
W sporze o to, czy gorzej ma ten co dziesiąty dzieciak na „głodniaka” czy ten pokrzywdzony przez system (omal nie napisało mi się „przez los”!) co dziesiąty obywatel, mający niestandardową orientację przyszło mi do głowy, że można tu popatrzeć na zaprezentowane dane inaczej. Równie niestandardowo jak ta orientacja co dziesiątego obywatela. Jakby kto rzucił od niechcenia, że w związkach gejowskich żadne dziecko nie głoduje byłaby to szczera prawda! Jak już zaznaczyłem niestandardowa, ale szczera. I trudno z nią dyskutować.
Oczywiście ta informacja i brak dyskusji o niej to bardziej powód do troski niż do najbardziej gorzkich kpin. Ale nie dziwię się temu stanowi. Dość długo przyglądam się scenie politycznej a w jej ramach również kolejnym wykwitom „nowej lewicy” by wiedzieć, że dyskusje o dzieciach i niedożywieniu za specjalnie jej nie zajmują. Dzieci pojawiają się oczywiście w lewicowych rozważaniach ale najczęściej w sposób, który niewątpliwie powodem do zadowolenia dla nich by nie był. Raczej do strachu. Bo o ile uda się im uniknąć wyskrobania w ramach lewicowego „świadomego macierzyństwa” zaraz, już od przedszkola powinny być poddane intensywnej edukacji seksualnej a jak już ją przejdą, z lewicowej świadomości znikają do czasu, póki nie odkryją w sobie wspominanej niekonwencjonalnej seksualności.
I może będę straszliwie trywialny, ale ani się nie dziwię ani się z tego powodu nie martwię. Wychodzi bowiem, że lewica, w każdym razie ta „nowa” zdaje się krążyć myślami o ile w ogóle nie myśleć d**ą. I w związku z tym trudno od niej oczekiwać od nich szczególnie rozwiniętej wrażliwości. Bo oczywiście wspomniana d**a jakąś tam wrażliwość ma, ale nie o taką nam akurat chodzi. A poza tym, w kontekście tak skonkretyzowanych, dość monotematycznych zainteresowań może i lepiej, że nie skupiają się zbytnio na dzieciach.
Całej reszcie sceny chciałbym zwrócić uwagę, że nawet jeśli nie czują problemu, jeśli nie rozumieją na czym on polega bo od urodzenia mieli pełną butelkę a później jakąś tam, może nawet i posmarowaną pajdę chleba, niech pomyślą w taki marketingowy sposób. Wszak nic tak dobrze nie wygląda jak towarzystwo uśmiechniętych dzieciaków. Jeśli nie wrażliwość to choć chytrość niech im każe pochylić się nad przywołaną statystyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz