wtorek, 26 lutego 2013

Najpierwszy Gej III RP (przyspieszony kurs edukacji…)



Przyznam szczerze, zaskoczony jestem skalą i rozmachem rewolucji, do jakiej chce się nas dobrą wolą, ale, jeśli nie da się inaczej to i „po niewoli” przekonać. Momentami wydaje mi się, że przypomina to głodne zwierzę, które nagle dopada jedzenia i je łapczywie nie dając się niczym odpędzić. Jest to o tyle dziwne, że cała ta mentalna przemoc, z jaką mamy do czynienia, ma przecież zaowocować nowym społeczeństwem, wyznającym nową moralność. To zaś wykluczać powinno owa łapczywość, wyrywanie połaci za połacią na zasadzie „tyle mego ile złapię”.
Ale coraz mniej mi się chce śmiać z konceptu, który przyszedł mi do głowy wczoraj, gdy dostawałem nudności obserwując intensywne pompowanie „nowej inicjatywy politycznej”. Oto wyszło mi, że najbliższa walka o rząd dusz tej Polski, która jest „światła”, „otwarta” i co tam jeszcze chciałoby się o niej fajnego powiedzieć zostanie stoczona przy jak najpoważniejszym ustalaniu czy na miano Najpierwszego Geja III Rzeczypospolitej bardziej zasługuje Tusk, Palikot czy Kwaśniewski. Bo chyba już tylko to pole walki pozostało w sferze zainteresowania tych, którzy walkę o władzę komentują i jej dopingują.
Śmiać mi się z takiego pomysłu chcieć przestało, gdy przeczytałem dwie informacje. Tę o odebraniu ojcu dziecka z uwagi na to, że był „religijnym wstecznikiem wyznania katolickiego”. Przyniesioną nie z Ameryki czy też z Holandii, ale z Polski i to tej na wschód od cywilizacji. Przez nią przestaję powoli kpić z tej klasycznej zbieżności nazw Poland/Holand. Niezadługo naprawdę to będzie wszystko jedno. Druga wiadomość dotyczyła decyzji prokuratury o wszczęciu postępowania w sprawie napisu „Pedał” umieszczonego pod oknem Rafalali, jak mówi o sobie „poetki z penisem”.
Nie jest mi do śmiechu, choć przecież obiektywnie powinno. Kiedy idzie się ulicami naszych miast, mija się tyle napisów wyczerpujących treść niejednego paragrafu. Trudno uznać nasz wymiar sprawiedliwości skupiony na ustalaniu czyim zdaniem „Jolka X to bladź i szmata skończona” lub „Maras, ty ch**u, dopadnę cię!” za zasługujący na powagę. Oczywiście nie ma się co oszukiwać. Póki ktoś wspomnianej „Jolki X” nie nazwie zarazem „szmatą” i „lesbą” a „Marasowi” nie będzie się nikt do d**y chciał nienawistnie dobrać, na takie traktowanie, na jakie liczyć może Rafalala oni nie mają szans.
W tym wszystkim najciekawsze jest to, czy nasi prokuratorzy, urzędnicy i cała reszta „przyspieszonych edukatorów” tak naprawdę są przekonani do tego serwowanego nam „kursu przyspieszonego” czy raczej robią to ze strachu.
Choć wczoraj bohaterem dnia był pan Ryszard Kalisz, który po dwóch dekadach wygodnego życia na koszt społeczeństwa nagle przejrzał na oczy i jakby go Duch Święty natchnął zaczął nauczać o społecznej wrażliwości i innych jakże słusznych i pięknych sprawach spiętych klamrą tej nowej (hehe) „inicjatywy obywatelskiej” nie mam wątpliwości, że od tej marchewki w walce o odzyskanie inicjatywy istotniejszy jest kij.
Zarządzanie poprzez strach to chyba ten wynalazek lewicy, który okazał się w jej rękach najskuteczniejszym narzędziem. To, że po latach marazmu nagle lewica postanowiła „wrócić” napawa mnie lękiem wcale nie dlatego, że na jej czele stoją goście mający na sumieniu numery, za które ich konkurentów krzyżowano by po stokroć. Jeśli „świadome społeczeństwo” ma potrzebę udowadniania stopnia swego debilizmu, to czemu bronić? Niepokoi mnie, że odbywa się to poprzez wskazywanie wroga, określanie schematu zasługujących na karę myślozbrodni.
Przyznam, że trudno spokojnie czekać czy może się mylimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz