czwartek, 28 maja 2015

„Z Platformą do końca, mojego lub jej…”



Trudno orzec, czy szybciej uda się Platformie Obywatelskiej odzyskać równowagę i jakąś tam kontrolę nad sytuacją czy raczej popaść w stan zbliżony do agonii. Tytuł notki nawiązuje do kabotyńskiej wersji ślubowania, jakie Polsce złożył były esbek Franz Maurer, bohater obrazu fabularnego „Psy”, pytany przez komisję weryfikacyjną czy ślubuje je wiernie służyć. „Do końca, swojego lub jej”.

Przy całym cynizmie esbeka, granego przez Bogusława Lindę, jest on o tyle sympatyczny, że bierze jednak pod uwagę oba warianty. Jeśli wierzyć przekazom mediów, niespodziewane zwycięstwo Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim ujawniło w Platformie Obywatelskiej niemałe grono takich, którzy bez wątpienia nie mają zamiaru być z dotychczasową partią jeśli miałby nastąpić jej koniec. Już wczoraj zwracano uwagę na manifestowaną przez wielu polityków PO sympatię do inicjatywy Ryszarda Petru, czymkolwiek miałaby się ona okazać, a dziś dowiedziałem się, że są i tacy w PO, którzy widzieliby się na listach… PiS. To „konserwatywne” skrzydło PO. Którego konserwatyzm w czasie gdy PO była pewna swej siły, polegał na konserwatywnym grzaniu miejsc w bezpiecznych ławach partii rządzącej. I  tych, proszę o wybaczenie ostrości sformułowania, w kontekście dzisiejszej „wolty światopoglądowej” nie można widzieć inaczej jak tylko jako wyjątkowych szmaciarzy.

Trzęsienie ziemi, które nastąpiło po upadku takiego jednego pana, którego w poniedziałek niektórzy przedstawiciele Platformy zdawali się w ogóle nie kojarzyć, nie będzie sprzyjało ratowaniu pozycji partii. Składa się na to kilka czynników.

Pierwszym i najważniejszym jest priorytet ratowania własnych tyłków, przyświecający wielu przyzwyczajonych do komfortu bycia „władzą” i chyba nie za bardzo widzących siebie w innej roli. Oni przewodzą dość destrukcyjnemu nurtowi PO, skupionemu pod jakże rokującym na przyszłość hasłem „No zróbmy coś!”. Ja myślę, że właśnie ta grupa weźmie górę i w kampanii wyborczej będziemy oglądać, jak „robią coś”. Będzie z tym wiele zabawy.

Drugim jest przywództwo PO. Miałem napisać początkowo „kryzys przywództwa” ale on trwa od dawna. Od momentu kiedy władze nad PO oddano w ręce tak miernej osobowości jaką jest Ewa Kopacz. Ten czynnik wpływa i będzie wpływał destrukcyjnie z uwago na to, że przez miesiące pozornie to przywództwo pacyfikowało w PO jakiekolwiek wojny domowe. Ale to, co zdawało się być zbawienne, w istocie jest zabójcze. Naturalny a nie sterowany proces wyłonienia przywódcy mógł odbywać się rozłożony w czasie. Teraz to będzie blitz. A te raczej urodą nie słyną. Jeśli jednak ktoś uzna, że lepiej zostawić panią Ewę, niech od razu szuka posady. Bibliotekarza, listonosza, ja wiem? Czy jest w ogóle ktoś, kto mógłby zając miejsce Kopacz. No jasne. W grę wchodzi oczywiście Schetyna i chyba Sikorski. Pierwszy wariant to dla partii krew, pot i łzy a w perspektywie być może jakaś szansa. Drugi to kabaret. Którego oczywiście życzę PO z całego serca. Są też młodsze wilczki z buławami w tornistrach. Pewnie uderzą i będzie to pozbawione litości.

Niemal pewne skrócenie liczby miejsc w przyszłym Sejmie dla członków PO sprawi, że trup będzie siał się gęsto przy układaniu list. I to niezależnie od tego ilu posłów PO wcześniej zwiąże swe losy z enigmą Petru i ilu ośmieli się rzucić koło ratunkowe PiS. Tu nie przypadkiem użyłem słowa „ośmieli”. Jeśli choć jeden z obecnych posłów PO najdzie się na listach PiS to partia zyska jednego kandydata a straci jednego wyborcę.

Zastanawiam się czy PO okaże się tak żywotne jak SLD po Rywinie. Mam co do tego wątpliwości. Upadająca dziś partia Leszka Millera miała tę wątpliwą przewagę, że jej działacze nie mieli po prostu dokąd iść. Bezideowa masa przez lata przyklejająca się do partii Tuska może iśc wszędzie. Do Petru, do Kukiza a nawet, jak słychać, do partii Kaczyńskiego. Jedynym cementem na dziś jest władza. Gdyby jej zabrakło, nie będzie nic innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz